To był maj, pachniała saska kępa...
Tylko że wcale nie maj, a marzec. I żadna tam saska, a co najwyżej birminghamowska kępa. I wcale nie pachniało niczym. Jeszcze. Śnieg wciąż leżał na ziemi w postaci nieregularnych plwocin, połyskiwał ślicznie w bladych promieniach słońca, które bez większego problemu przebijało się przez bezlistne konary drzew.
Całkiem przyjemna byłaby to pogoda i pora na spacer.
Damien szedł - psa spuścił ze smyczy, gdy tylko odeszli wystarczającą odległość. Młody czarownik czasami podnosił głowę, by zerknąć kontrolnie, gdzie znajduje się czworonóg. Nie zwracał jednak większej uwagi na to, dokąd idzie. I na co idzie. Wizje spadały mu z nieba za każdym razem, ilekroć miałby się potknąć czy malowniczy przyrżnąć czołem o pień drzewa. Żadne zagrożenie nie było mu straszne, żadne nieplanowane wydarzenie nie mogło go zaskoczyć. Nijak, niczym. Każda nagle pojawiająca się emocja przynosiła jedno: wizję.
Mniej lub bardziej dokładne.