|
Chata w lesie | |
Rose O'Brien
| Temat: Re: Chata w lesie Sob Gru 09, 2023 5:27 am | |
|
Ostatnio zmieniony przez Rose O'Brien dnia Nie Sty 28, 2024 11:47 pm, w całości zmieniany 2 razy |
|
| Sava
| Temat: Re: Chata w lesie Sob Gru 09, 2023 6:22 am | |
| Osoby, takie jak Rodney, absolutnie nie przypadały do gustu Savie. Na twarzy jednookiego pojawił się ledwo powstrzymany grymas obrzydzenia, widząc, z jaką przesadą traktował wino, które w rzeczywistości było krwią. Przedstawienie, w jakim musiał uczestniczyć, było zwyczajnie żałosne. Nie urodził się dzisiaj, ale absolutnie nie przyszło mu na myśl, żeby całe to spotkanie Rodney zaplanował. Co najwyżej, że po prostu z nudów bawiły go takie teatry. Gdyby założyć, iż starszy wampir był wiekowy - a wiele na to wskazywało, poza samym wyglądem - to najwyraźniej brakowało mu rozrywki po długich latach życia. Wampiry, które żyły sporo czasu, były najgorsze. Z nudów potrafiło takim poprzewracać się w głowie. W końcu przez jednego takiego Sava został przemieniony. Jednooki wychylił do ust całą zawartość lampki i odstawił na stół. Krew była chłodna, a więc nie tak dobra i pokrzepiająca, w przeciwieństwie do takiej prosto z tętniącej żyły. W pewnym momencie, po jednym słowie Rodneya, Nina zerwała się z krzesła i przyniosła czyste szkło, żeby nalać białego wina. Wampir poczuł się speszony. - Nie trzeba było... - Mruknął do wróżki. Nie przywykł do takiego skakania wokół jego osoby. Zerknął z powrotem na Roda, który podzielił się swoją myślą. - Cóż, nie znam się na winach... - Odpowiedział lakonicznie. Ciekawe, że musiał wplątać w te zdanie Różę, byleby Sava nie mógł zaprzeczyć na temat smaku "alkoholu". No proszę, był w jego domu i rozmowa toczyła się na jego warunkach. Kąciki ust jednookiego również drgnęły ku górze, układając się w subtelny, ironiczny uśmiech. - ...I założę się, że O'Brien ma lepszy gust ode mnie. - Dodał. Skoro jednak Sava był tylko nieszkodliwym, upierdliwym komarem, dlaczego chciał go w swoim domu? Ścisnął znowu dłoń w pięść, kiedy w kadr pola jego widzenia wkroczył wyimaginowany obraz matki. Przymknął na chwilę oko, dalej usilnie ją ignorując. Tak zupełnie naturalnie podniósł wzrok na Rose, kiedy się odezwała. Zauważył, że wyglądała na nieobecną. Zaczął się zastanawiać, czym mogła się martwić. Może jednak... Może jednak doszła do wniosku, że to co usłyszała to było za dużo? Dałby natomiast dużo, by znowu móc poczuć ją tak blisko. Gdyby tylko nie był przeklęty, mógłby czerpać z takich chwil garściami. Jego uwaga przeskoczyła na Ninę, która zadała pierwsze pytanie. Sava otworzył usta, żeby odpowiedzieć, ale zaraz poszło kolejne. I kolejne. I ponownie kolejne miało nadejść, kiedy Rose powstrzymała rozgadaną wróżkę. Właściwie, nawet nie wiedział, co miał powiedzieć. Na pierwsze pytanie, jedyne co nasuwało mu się na język, to przeciągłe "eee", które miało pomóc skupić myśli. Historia poznania Rose nie była fascynująca, a bynajmniej nie dla osób, które były tylko osobami trzecimi w tej opowieści. Ona miała sens i nabierała wymiarowości, dopiero gdy dało się na nią spojrzeć okiem Savy. A tak? Poznałem ją w pubie, który świadczy usługi seksualne. Poznaliśmy się tak, że ja przyszedłem po towar, a ona nie miała na niego kasy, więc się dosiadła. Serio? Romantycznie, jak chuj. W dodatku, irytowało go to, że czarnowłosa w ich domu odgrywała jakąś personę. Nie wiedział jeszcze, co to za teatr i jaką miał rolę w tym teatrze, a już go to irytowało. - Poznaliśmy się w barze. - Odpowiedział, kiedy już sklecił sensowne zdanie w głowie. - Pracuję jako komik w pubie. I, tak, naprawdę wolę białe. - Dodał, zachowując względny spokój i upił kilka łyków białego wina. A to, w porównaniu do krwi, smakowało... Nijak. Niestety, względny spokój oznaczał tylko tyle, że czuł się niezwykle skrępowany tą sytuacją. Nie dość, że dusza towarzystwa z niego żadna, to jeszcze Rodney był fanem gierek "za kulisami". Lampka krwi była już za nimi, ale czy tylko na tym się to skończy? Cholera go wie, przecież go nie znał. Odruchowo zerknął na zegar. - Mam nadzieję, że to nie kłopot, że jestem tutaj tak późno. Taka pora jest właściwa na sen, nie na odwiedziny. - Zagaił, uśmiechając w nieodgadniony sposób. Zaczepki, szpileczki. Niech mu będzie. Skoro już tutaj był, był tutaj dla Różyczki, nie dla jakiegoś pomarszczonego ze starości wampira. - A wy? Jak poznaliście Róż- O'Brien? - Spytał, podnosząc wzrok z lampki wina i zatrzymał go na Rodneyu. Bo absolutnie go nie obchodziło, skąd Nina znała Rose, tylko skąd Rodney ją znał. |
|
| Rose O'Brien
| Temat: Re: Chata w lesie Sob Gru 09, 2023 3:37 pm | |
| Rudowłosa zignorowała słowa Odobescu. Obsługa gości była jej pracą. Czymś, dzięki czemu mogła spełniać marzenia. Nie czuła się poniżana czy wykorzystywana. Zdążyła już kiedyś wyperswadować to Rose, która, podobnie jak Sava, odbierała to „skakanie” jako urągający godności młódki pokaz władzy nad drugim człowiekiem. Nina wydawała się szczera w swoim obwieszczeniu, toteż O’Brien nigdy więcej nie próbowała jej strofować. Nawet jeśli wciąż było to co najmniej niezręcznie. Cóż. Sama otrzymywała wiele „dobrych” rad, z których nigdy nie korzystała. Więc podobna wodzie popłynęła zgodnie z panującym w chatce rytmem. Rodney pokiwał głową ze zrozumieniem i niejako potwierdzeniem „lepszego” gustu muzy. Nie znam się na winach. A to ci heca. Dziwne, staruch uważał, że mężczyzna był wprawionym koneserem wysokiej klasy trunków. Tak, tak. Pasowałoby to do niego jak siodło do świni. Właśnie; świnia, komar. Co jeszcze? Może i Evans początkowo nie dawał młodszemu wampirowi odczuć, że czuje się od niego lepszy, ale najwidoczniej tok konwersacji zmusił go do coraz mocniejszego zaznaczania swojej pozycji w życiu Rose. Rose, której obraz przypominał mu o utraconej miłości, żony-cierpiętnicy okutej w kajdany posępnej rzeczywistości. „O’Brien” podniosła wzrok znad palca sunącego po wzorach na stole i oparła policzek o ułożoną na meblu rękę. Lepszy gust. Tak, chyba do wybierania najbardziej pokręconych i nielogicznych motywów tego, co mówił Sava. Z namiętnością pielęgnowała wszystkie te, które potwierdzały to, co widziała w lustrze. Nieważne, że zaprzeczał, że stale wtłaczał w nią przeświadczenie, iż nie jest tylko kurwą. To nieistotne. Nikt nie szuka poważnych relacji w burdelu. Musiałby być kompletnie obłąkany. Tylko dlaczego tak bardzo przeszkadzała jej teraz ta teza. Nie miała prawa oczekiwać niczego innego. — Komik… Znaczy, że stand-uper? — dopytała Nina, wychylając się zza sylwetki Rose. Była widocznie zaciekawiona, bo zaraz po tym dodała żywo: — Moja dziewczyna uwielbia stand-upy! Gdzie Pan występuje? Może ją tam zabiorę po zaliczeniach… — Przypomniała sobie o wiszącym nad nią jarzmie egzaminów i przygasła, nie pytając już o nic więcej. Rose w porę ochłodziła jej zapały do poruszenia każdego możliwego fragmentu życia nieznajomego. Dziewczę nie miało wyczucia. Emocje kontrolowały ją do cna. Zupełnie inaczej było z Rodneyem. Twarz miał pokerową, uważnie wsłuchiwał się w toczącą rozmowę, jak gdyby oceniał każde wypowiedziane przez Savę słowo. Jak z winem, celebrował tę uroczystość z należytą opieszałością. Przechylał, badał, rozkładał na czynniki pierwsze, wprawiając wszystko w nagły ruch. — Rzeczywiście, kiedy słońce świeci, spotkania wydają się właściwsze — powiedział, kierując wzrok wprost na „przeciwnika”. — Niemniej, musisz przyznać, że nocą, choć ciemno, widzi się zdecydowanie lepiej — Całe to, widoczne gołym okiem, nawiązanie do wampiryzmu ubrał w odpowiednio kryjącą tkaninę. Na tyle, by tylko Nina nerwowo przełknęła ślinę i zawieszonym na starcu wzrokiem dała mu do zrozumienia, że przekracza pewną granicę. Kopnęła go nawet pod stołem. A jakże. Śmieszne, że to właśnie ta niewinna trzpiotka musiała przywoływać go do porządku. A wtedy nadeszło pytanie. Rudowłosa początkowo chciała coś powiedzieć, byleby nie musieć ponownie celować stopą w piszczel starszego, ale szybko zorientowała się, że niewiele prócz „on ją przyprowadził” mogłaby wnieść do konwersacji. — Cóż… — odchrząknął zalegającą w gardle wydzielinę i kątem oka spojrzał na Różę, upewniając się, że nie ma nic przeciwko odkryciu tajemnicy ich poznania. A przynajmniej jej części. Nie widząc oznak sprzeciwu, kontynuował z czułością. — Zapalniczka potrzebuje ognia, prawda? Artysta… Artysta potrzebuje odpowiedniej muzy, by móc uchwycić efemeryczność nagiego ciała bez zbędnej dosadności. — to mówiąc, leniwie przeniósł spojrzenie z Rose na siedzącego naprzeciw mężczyznę. Badawczo przyglądał się jego reakcji. Mówił relatywnie dużo, chociaż to, co wychodziło z jego ust, niewiele zdradzało. Równie dobrze mógłby milczeć. Efekt byłby ten sam. — Jak? To był wyrok losu, któremu pomogłem się ziścić. Rose momentalnie poczuła się jak przedmiot. Nie pierwszy raz zresztą, ale słowa starszego zakuły ją na tyle mocno, iż jeszcze zacieklej zacisnęła palce na krańcach stołu. Może źle zrozumiała te jego ciężkie i dziwne metafory? Może cały ten, wciąż obecny, niesmak związany z dudniącymi pod czaszką myślami zaburzył jej percepcję? Rozwarła usta, jakby chciała coś powiedzieć. Zamilkła jednak, ostrożnie ważąc słowa, które miała zaraz wypowiedzieć i przygryzła policzki. Rodney był dla niej dobry. Niemniej, wciąż traktował jak pewnego rodzaju narzędzie do osiągania własnych, bliżej nieokreślonych celów. Nie krzywdził jej ciała i duszy – to prawda. Jednak czy w całej tej niby ojcowskiej trosce, w tym szacunku, którym ją obdarzał, było coś więcej niż egoistyczne spełnianie własnych potrzeb? Od początku wiedziała, że nie. Dlatego ten dysonans poznawczy był tak silny i ciężki do zażegnania. W przeciwieństwie do wina. Jemu można szybko odmachać, przełykając ostatnie krople gardłem. Co też uczyniła. Jakoś tak… Jeszcze mocniej wezbrała w niej potrzeba zmycia z siebie ciężaru sytuacji. Miało być miło. Nieważne jak wiele starań wkładała w to, by spędzili ten krótki czas we względnej radości, wyszło jak zawsze. — Dziękujemy za wino Rodneyu i dobroć… Nino, tobie również — oznajmiła z wyświechtanym uśmiechem i połowicznie wpisaną w to zdanie wdzięcznością. Odsunęła się na krześle, po czym wstała, odgarnęła kosmyki włosów z twarzy i spojrzała na Evans’a. — Sava ma rację. Jest już późno… — No właśnie… Jutro mam zajęcia! — natychmiast wyrzuciła teatralnie Nina, palcami zaciekle szorując po czaszce okrytej rudymi puklami. Jak oparzona, wstała nagle i poczęła zbierać puste kielichy. Najpewniej kompletnie nie zdawała sobie sprawy, jak wielką przysługę robi i Savie, i Rose, poprzez to twarde zakończenie biesiady. Albo, co równie możliwe, wyczuła budujące się napięcie i, nie mogąc znieść myśli o nadchodzącym samczym starciu, postanowiła wziąć sprawę w swoje ręce. Cholera ją wie. Swój do swojego ciągnie, więc pewnie też nie była zrównoważona na umyśle. Młodość ma przecież swoje prawa, oparte na kanwie bezmyślnej uległości wobec impulsów mózgu. Rodney splótł palce pod brodą, westchnął z ciężkością i rzekł: — Nie pozostawiacie mi wyboru innego, niż życzyć wam udanego korzystania z uroków tego miejsca — podsumował z galanterią. Jednak uprzejmość Evans’a różniła się u podstaw względem tej, którą w swoich słowach wyrażała Nina. Jego była wyuczona, wymuszona, jakby czytał mało interesującą książkę i opowiadał o niej bez przekonania. Zaś ta rudowłosej – naturalna, żywa, przychodząca z łatwością, jakby zamiast zwrotów grzecznościowych, wypowiadała najpiękniejsze i najszczersze życzenia. Najwyraźniej nie była zepsuta latami bytowania wśród ludzi. Dla niej szklanka była zawsze do połowy pełna, a wszystko można było załatwić odrobiną humoru i radości. Wróżka, jak w mordę strzelił. Uosobienie wyobrażeń o leśnym skrzacie kochającym harmonię. — Jeśli taka wasza wola, spędźcie tu poranek, na pewno będziecie zmęczeni. Zadbam o odpowiednie warunki. — Dobrze. Trzeba to powiedzieć głośno: Rodney był pieprzonym wrzodem na tyłku. Ale jedno robił dobrze. Przedłużał czas, który Rose mogła spędzić w towarzystwie Odobescu. Nawet jeśli niekoniecznie to było jego zamiarem. A może było? Rose kiwnęła w odpowiedzi głową. Nie miała nic więcej do dodania. Tym bardziej że Sava musiałby wpierw chcieć spędzić tu noc. A tego nie była pewna, bowiem wydawał się chcieć stąd wyjść. Nie wiedziała jednak, czy wina leżała po jej stronie, czy jednak był to wynik jakiejś, wciąż niewidocznej dla niej, okoliczności. — Chodź — mruknęła obojętnie, idąc w kierunku wybudowanej z tyłu, oszklonej werandy, której nie sięgały żadne okna. Liczyła, że podąży za nią. |
|
| Sava
| Temat: Re: Chata w lesie Sob Gru 09, 2023 5:11 pm | |
| - Mhmmm. - Mruknął, znowu przeciągle, w potwierdzeniu do słów wróżki, ale nawet nie obdarzając jej krótkim spojrzeniem. Całą uwagę kierował teraz na Rodneyu, który coraz bardziej zaczynał go irytować. - Nie polecam. To nieciekawa okolica. - Rzucił zdawkowo. Uśmiechnął się w reakcji na słowa starszego wampira. - Panie Rodney. - Zaczął ze sztuczną uprzejmością. - Mamy ewidentnie różne poczucie humoru. Może to... Różnica wieku? Rozumiem, że na starość szuka się okazji do rozrywki. - Obwieścił, tym razem jasno dając mu do zrozumienia, że nie będzie dawać się wciągać w te gry, bo nie po to tutaj był. Co z tego, że dla Rose to zdanie mogło brzmieć, jak wyrwane absolutnie z kontekstu. Niepasujące. Ale tym samym dające do zrozumienia kobiecie, że rzeczywiście coś działo się "za kulisami" tej rozmowy. Nieszczególnie go teraz to obchodziło. - Efe... Co? - Mruknął, kiedy brew mimowolnie drgnęła ku górze. Może gdyby znał znaczenie tego słowa, byłby w stanie wysilić się o jakąś ripostę. A tak, przynajmniej, Rodney mógł cieszyć się osiągnięciem swojego celu - podkreśleniem wyższości nad Savą. Zaraz machnął ręką, chcąc zostawić ten temat, nie chcąc go za bardzo drążyć. Jeszcze Rod postanowiłby go uświadamiać znaczenia tego słowa... I temat dalej byłby kontynuowany. A to zbędne. Natomiast jednooki znowu skupił spojrzenie na starszym wampirze, który mamrotał coś o przeznaczeniu, które miało się ziścić. Ach tak. Znowu, niebezpośrednie słowa, za którymi czaiło się ukryte znaczenie. Nawiązywał do swoich jakichś umiejętności? Jasnowidz może? Kto go tam wiedział. - Świetnie. - Przytaknął bez większego przekonania. No bo, co więcej miałby powiedzieć? W cokolwiek nie grał teraz mężczyzna, faktem było to, że w jakiś sposób miał pozytywny wpływ na życie Róży. Całe szczęście, czarnowłosa postanowiła przerwać tę dziwną atmosferę. Chociaż, czarnowłosy sam zdawał się uciąć ją już wcześniej, zwyczajnie nie kontynuując tematu starszego. Odruchowo powiódł wzrokiem za Rose, kiedy wstała z krzesła. Poszedł jej śladem i odsunął się od stołu, łapiąc za puste szklanki, ale rudowłosa go uprzedziła i złapała za puste szkło, żeby szybko je wynieść. Sava skwitował to krótkim, ledwo słyszalnym "no tak". Natomiast każde słowo Rodneya, a raczej ton, jakim je wypowiadał, przyprawiały Savę o negatywne odczucia. Nie było nic gorszego niż udawana uprzejmość. - Dzięki. - Odpowiedział krótko. Wzmianka o odpowiednich warunkach była kolejną szpileczką, która miała na celu poirytować wampira. - To bardzo uprzejme z pana strony. - Rzekł równie bez entuzjazmu, jak wcześniej, ale nie było to kłamstwem. Nawet jeśli ta uprzejmość miała w jakiś sposób go drażnić, nie zamierzał dawać się więcej prowokować Rodneyowi. Na niewyparzony język jednookiego sunęło się wiele rzeczy, które mógłby powiedzieć, ale Rose przez przypadek oberwałaby rykoszetem. Nie chciał jej w to mieszać. Spośród tej dziwnej, budującej napięcie rozmowy i rumuńskiego bełkotu wyimaginowanej matki, słyszał przyspieszony puls czarnowłosej. Domyślał się tylko, że atmosfera udzieliła się również jej. Sava ruszył za Rose. Działo się... Dużo. Za dużo. Chciał uciec, ale też chciał być przy niej. Miał wrażenie, że wprowadził swoją osobą tutaj więcej zamętu w jej życiu niż pożytku. Najpierw wyjawienie swojego nieprzyjemnego epizodu w życiu z najmłodszych lat, potem prawie pocałunko-pogryzienie. W dodatku Rodney non stop nawiązujący do wampiryzmu. Dopiero teraz zrozumiał, w tym całym mętliku w głowie, co starszy chciał mu dać do zrozumienia. Domyślił się najwyraźniej, że był blisko skrzywdzenia ciemnookiej. A przynajmniej tak mu się wydawało, że tak właśnie było. Tylko... Skoro jakkolwiek się martwił o kobietę, dlaczego pozwalał mu tutaj być? - Nie pomyliłem się. - Zaczął, żeby przerwać ciszę. - Typowy artysta, dla niego nie ma ratunku. - Podzielił się uwagą z krzywym uśmiechem na twarzy. Wkrótce złapał ją delikatnie za przedramię, orientując się, że czarnowłosa nie była w najlepszym humorze. - Ej... Coś się dzieje, prawda? - Spytał, patrząc jej w oczy. |
|
| Rose O'Brien
| Temat: Re: Chata w lesie Sob Gru 09, 2023 6:24 pm | |
| Nawet wypicie duszkiem, pełnego niemal, kieliszka wina nie pomogło Rose w zmyciu prześladujących obaw i przykrych odczuć, które w sobie miała. Może to za mało. Może musiała wpaść po czubek głowy w jakąś ciecz, dać się nią otoczyć, ażeby zaznać spokoju od tego ponurego, wewnętrznego głosu. Nieładna, niemądra i do tego prostytutka. Naprawdę, los ukarał ją już w momencie przeciskania się przed drogi rodne. Matka lubiła powtarzać, jak nakręcona katarynka, że wraz z jej, Róży, pierwszym okrzykiem, ona sama poczęła krzyczeć. Nie z radości, nie z bólu wydania na świat potomka, a przerażenia siną i purpurową, niekształtną twarzą niemowlaka. Idąc, ściągnęła nieświadomie brwi. Rodney zachowywał się dziwnie. Sava, cóż, też dziwnie, ale dla niego znajdywała wytłumaczenie. Raz, był w obcym miejscu, wśród jeszcze bardziej obcych ludzi. Dwa, nie tak znowu dawno opowiedział o czymś, co, jak jej się wydawało, nigdy nie miało wyjść poza obręb jego wspomnień. Jedynie Nina, jak zawsze zresztą, była pogodna i żywiołowa. Zazdrościła rudowłosej naturalnego, nieokrzesanego i sielankowego spojrzenia na świat. Wydawała się odcięta od tego wszechobecnego zła jakby nieświadoma czyhających za ścianą demonów i monstrów. I dobrze. Nikt nie powinien żyć w przeświadczeniu, iż jedyne, co w życiu pewne, to śmierć i karaluchy w grobie. Łatwo wtedy wpaść w pesymizm i przestać „żyć”. Rose, jak każda kobieta, nie chciała widzieć w następczyniach choćby cząstki swoich wad. I właśnie dlatego tak bardzo lubiła wróżkę. Dlatego zawsze chwaliła jej gadulstwo i energiczność. Wszystko to po to, by nigdy nie dała się zwieść tym, którzy będą próbowali to w niej zabić. — A dla nas jest? — rzuciła od niechcenia, nie rejestrując znaczenia słów, które właśnie wypowiedziała. Dotarłszy na werandę, zatrzymała się i prawą dłonią sięgnęła do tylnej kieszeni spodni. Gumka. Obróciła ją w palcach, po czym przełożyła przez nadgarstek. — Nie — odpowiedziała zdawkowo, wymykając się spod jego ręki. Odwzajemniła spojrzenie, ale szybko uciekła oczyma gdzieś dalej, na basen. Dystansowała się. Znowu. Odwróciła się plecami do Savy i sięgnęła włosów, przełożyła je przez ramię i zaczęła skręcać. Następnie, unosząc „zawiniątko” wysoko, zaplotła wokół osi na czubku głowy i ustabilizowała gumką. Kok. Niezgrabny, pozbawiony wdzięku. Pasował jej. — Z twoim okiem już wszystko w porządku? Chyba rzeczywiście coś ci w nie wpadło. Przeszła bliżej leżaków, ułożonych bez większego pomyślunku tuż obok niecki. Usiadła na jednym z nich i jak gdyby nigdy nic zdjęła buty, skarpetki, potem spodnie, aż w końcu koszulkę. Wszystko to bez większego przejęcia, z posągowym wyrazem twarzy, szybko. Teraz, w przeciwieństwie do momentów w Atelier, miała na sobie chociaż bieliznę. A i tak najchętniej schowałaby się pod taflą i wypuściła całe powietrze z płuc albo chociaż uderzyła głową o wyłożone na spodzie kafle. Obie opcje kusiły równie mocno. |
|
| Sava
| Temat: Re: Chata w lesie Sob Gru 09, 2023 7:18 pm | |
| Słowa zdawały się mieć drugie dno, nawet jeśli czarnowłosa kompletnie nie chciała nadać im głębszego znaczenia. Myśli jednookiego, wbrew jego woli, zaczęły krążyć wokół tego pytania. Czy dla nich było cokolwiek? I co znaczyło "nas"? - Co masz na myśli? - Spytał, czując nieodpartą i dużą chęć poznania tej odpowiedzi. Co się za nimi kryło? Może i nadinterpretował. Zacisnął usta w cienką linię, kiedy przedramię Rose wyślizgnęło się z jego subtelnego uścisku. Znowu to samo. Nieznacznie wypuścił powietrze nosem, patrząc w jej plecy i wodził wzrokiem za jej ruchami dłonią, kiedy zaplotła włosy w kok. - Jasne. - Powiedział bez większego przekonania. Nie zamierzał na nią naciskać. Nie oczekiwał przecież od niej, że będzie się uśmiechać non stop. Rozumiał, że najwyraźniej sytuacja przy stole niezbyt dobrze wpłynęła na jej nastrój. - Huh? Oko? A... Tak. - Odmruknął zmieszany, odwracając na chwilę wzrok gdzieś na bok. Stał tak chwilę, ale widząc kątem oka, że kobieta się przemiesza, spojrzał na nią z powrotem. Może, rzeczywiście, woda zadziała na nich obojga kojąco i zmyje wszelkie troski, jakie ich dręczyły. Wampir podążył jej śladem i najpierw ściągnął bluzę, koszulkę, a na końcu spodnie i skarpety. Zerknął szybko na Rose, a potem po prostu ruszył w stronę basenu i przystanął na jego krańcu. Zanim wszedł, wpatrywał się w wodę, a raczej w jej odbicie samego siebie. Dziwne. Dziwne było to wszystko. W końcu przysiadł, zanurzając nogi w wodzie, która mocno w odczuciu wampirzego, chłodnego ciała, była gorąca. Jego mina, mimowolnie, zrzedła. Jednakże w końcu wskoczył do basen, zanurzając się całkowicie. Ciepło było przyjemne. Zawsze je lubił. Woda też była przyjemna. Więc mógł teraz czerpać z dwóch jej pozytywnych aspektów na raz. Teraz dotarło do niego, że minęło wiele lat, odkąd ostatnio pływał. Serce miał tak zgorzkniałe i przepełnione żalem, że nie miał siły myśleć o zainteresowaniach. Kiedy jeszcze znajdowali się w pracowni Roda, Sava mógł jedynie powiedzieć o wodzie, że woda była przyjemna. Jednak było to tylko puste stwierdzenie. Odruchowa próba podtrzymania tematu. Teraz, kiedy się w niej zanurzył, mógł otwarcie określić, że rzeczywiście, woda była przyjemna. Zanurzył się cały, pozwalając zamoczyć włosy. Ciepło powoli ogrzewało jego ciało, choć i tak, nie oddziaływało tak, jak normalnego śmiertelnika. Wynurzył się i spojrzał na czarnowłosą, która najwyraźniej dalej była targana wątpliwościami i jeszcze nie dołączyła do basenu. - Nie spieszysz się. - Odezwał się w jej stronę, podpływając do brzegu. Wyciągnął ręce i oparł się nimi o brzeg, zawieszając uważne spojrzenie na Rose. Nie mógł poradzić, że czasami oko kierowało swoją uwagę nieco niżej, ale bynajmniej nie nachalnie. Skinął nieznacznie głową, żeby zachęcić czarnowłosą do podejścia do basenu. |
|
| Rose O'Brien
| Temat: Re: Chata w lesie Sob Gru 09, 2023 8:32 pm | |
| Co masz na myśli. W jakim sensie? Do czego się odnosił? A… Tak. Dopiero po chwili zorientowała się, jakie zdanie popłynęło jej spierzchniętymi ustami. Przełknęła ślinę. Sama nie wiedziała, skąd to pytanie się w niej wzięło. I co miało znaczyć. Dla nas jako ludzi, dla nas jako ćpunów i alkoholików czy dla nas jako… No właśnie. Jako co? Przecież nie istniało żadne „nas”. Był Sava, komik o spaczonym kompasie moralnym i Rose, prostytutka z ‘Mole. Nic mniej, nic więcej. W słowach, które wyrzuciła z siebie bez jakiejkolwiek kontroli, nie było piękna. Była tylko fizjologia, chaos i brzydota. Obraza dla logiki. Musiała się pozbierać i żyć dalej. Tak, jak zawsze. Rzuciła więc szybko: „nieważne, zapomnij”, zbywając go olewającym temat ruchem dłoni. Po co psuć i tak już zepsutą atmosferę. — To dobrze — podsumowała bez wyrazu. Wciąż jednak miała wątpliwości wobec stanu wzroku Savy. Jasne, ekspertką od spraw medycznych nie była, ale nawet bez elementarnej wiedzy, ciężko było jej uwierzyć, że od byle paprocha zmieniłoby się zabarwienie tęczówki. Białko – tak, pękające naczynka, rozdrażnienie, opcji było wiele. Ale kolor oka? To już było zastawiające. Na tyle zresztą mocno, że zapytała: — Zdarzyło ci się to kiedyś? Może powinieneś się zbadać. — Nie nalegała jednak na odpowiedź. Istniała możliwość, iż Odobescu cierpi na chorobę, której nazwy, z jakiegoś powodu, nie chciał powiedzieć na głos. Nie zamierzała ciągnąć go za język. Po prostu dobrze by było, gdyby nie padł zaraz trupem albo nie stracił wzroku. O ile brak drugiej gałki nie wiązał się z tą osobliwą anomalią, o którą nigdy nie miała odwagi zapytać. Siedziała bez ruchu z palcami wciąż zaciśniętymi na zdjętej chwilę wcześniej koszulce. Kuszona posępnymi planami na dokonanie żywota albo przynajmniej uczynieniem go znośniejszym, nie zdołała utrzymać się w teraźniejszości. Zastygła jak figura z marmuru, wymyślając coraz to lepsze i kreatywniejsze rozwiązania. I tak oto utknęła w pętli czarnych myśli. Coś pomiędzy uderzaniem głową a tym, że najpewniej jej trzydziestoparoletnie ciało nie wygląda tak jędrnie, jak powinno. Jasne, sport – i balet, i „inne” rodzaje tańca – zrobiły swoje. Wciąż miała, byle jaki, ale jednak zarys mięśni, chude i wydłużone łydki, płaski z niedożywienia brzuch. Tyle że nie wyglądało to wcale dobrze. Jeśli ciało było świątynią duszy, to jej oddawało to z dokładnością co do centymetra i opowiadało historię błędów – narkotyki, przemoc, języki ognia. Aż dziw, że miała jakichkolwiek klientów. — A powinnam? — odparła nagle, a jej spojrzenie w końcu zaczęło być obecne. Wstała i odłożyła wymięte ubrania na leżak, od razu po tym kierując się w stronę basenu. Skorzystała, rzecz jasna i oczywista, z przychylności losu i zmierzyła Savę wzrokiem. Krótka, normalna szyja z wyraźnie odznaczającym się jabłkiem Adama. Barki o szerokim rozstawie, ale nienaznaczony przesadą. Uwypuklone obojczyki i zalążek klatki piersiowej. Tyle. Wnioskując od torsu w górę, wyglądał po prostu normalnie, jak większość mężczyzn. Choć nieco bardziej atletycznie. Przykucnęła tuż obok głowy mężczyzny i nieśmiało umoczyła rękę w wodzie. Jedną. Drugą. Poruszyła nimi delikatnie, a ciecz momentalnie przywarła blizn na dłoniach. Kojąca. Ciepła. Znosząca trud i ciężar. Tego potrzebowała. — Ten brak oka… To też przez to? — rzuciła beznamiętnie, umieszczając wpierw stopy, a następnie łydki pod taflę. Odczekała ledwie parę sekund, aż w końcu, z przymkniętymi z błogości oczyma, wsunęła się do środka. Wypuściła powietrze nosem z cichym jęknięciem. Basen był relatywnie płytki. Na tyle, że wystarczyło, iż wspięła się na palce, by poczuć twardy, wykafelkowany spód niecki. Bez większej, wstępnej celebracji, przywarła tyłem do jednej z wielu dyszy rozsianych w konturze brodzika, a wtłaczana przez nią woda złożyła radosny pocałunek na obdartych ze zdrowej tkanki plecach. Kąciki ust róży mimowolnie uniosły się ku górze. Przesunęła się nieco w bok, dalej od mężczyzny i oparła głowę o rant basenu, pozwalając, by jej ciało uniosło się bezwładnie na wodzie.
Ostatnio zmieniony przez Rose O'Brien dnia Sob Gru 09, 2023 9:47 pm, w całości zmieniany 1 raz |
|
| Sava
| Temat: Re: Chata w lesie Sob Gru 09, 2023 9:16 pm | |
| Po raz kolejny czarnowłosy odpuścił naciskanie na czarnowłosą, choć tym razem tego żałował. Wszystko potrzebowało swojego tempa. Rose, najwyraźniej, potrzebowała odpowiedniej atmosfery, żeby rozwiązać język. Widać, samo wino do tego nie wystarczyło. Albo wszystko ją przerastało. Może jednak go tutaj nie chciała. Może powinien był sobie pójść, kiedy wstał od stołu podczas ich rozmowy. W dodatku, kobietę dręczył fakt zmiany koloru tęczówki Savy. Skinął jej tylko głową w potwierdzeniu. Owszem, że dobrze, bo się opanował i jej nie skrzywdził. - To zależy. - Odpowiedział równie zdawkowo i wymijająco, nie dokańczając myśli. Bo to zależało tak naprawdę od tego, czy Rose zamierzała zniknąć. A miał silne odczucie, że tak znowu będzie. Najpierw pojawiała się w jego życiu, rozgaszczała się, jak u siebie, żeby potem bez słowa wyjść, zostawiając po sobie cały bałagan codzienności, przypominający o tym, że była. Wiódł za nią wzrokiem, kiedy zbliżała się do basenu. Znowu znalazła się blisko. Znowu czuł jej puls i szum krwi płynącej w żyłach. Było to tak przejmujące, że nawet nie dostrzegł, w którym momencie wyimaginowany obraz matki zniknął. Korzystał z okazji i przyglądał się jej ciału uważniej, a raczej niedoskonałościom, jakie je zdobiły. Było ono osobliwym dziełem na nadszarpniętym płótnie. To też ich łączyło. Gdyby nie przemiana w wampira, ciało Savy też mówiłoby więcej o sobie. Teraz miało "tylko" wybrakowanie w postaci wydłubanego oka. - Nie. - Odparł, wyraźnie spięty. - To przez coś innego. - Mruknął przyciszonym głosem, odsuwając się od niej kawałek. Bardzo nie chciał, żeby sytuacja z zewnątrz się powtórzyła. Myślenie wokół tego, przypominanie o żądzach, mogło tylko niepotrzebnie wzbudzić to, co miało zostać uśpione. - Nie ma o czym mówić, to nic poważnego. - Dodał jeszcze, chcąc zapewnić, by kobieta nie musiała zadręczać się tym tematem. Choć zjawisko było na tyle nietypowe, że ciężko byłoby wyrzucić to od tak z głowy. Zaczął błądzić po basenie, zanurzając od czasu do czasu dłonie w wodzie. - Chcesz jeszcze o coś zapytać, O'Brien? - Spytał nagle, przerywając ciszę, która między nimi zapadła na dłuższą chwilę. Założył ręce na klatce piersiowej i odchylił głowę ku górze, przyglądając się sufitowi. Rzecz jasna, nawiązywał do ich rozmowy jeszcze przy stole, kiedy rozmawiali sami. - Czy teraz moja kolej? - Zadał kolejne pytanie, rzucając jej spojrzenie zza ramienia. |
|
| Rose O'Brien
| Temat: Re: Chata w lesie Sob Gru 09, 2023 10:29 pm | |
| To zależy. — Od czego? — Wszystko na tym świecie to pieprzone naczynia połączone. Nic nie dzieje się ot tak, po prostu. Myśli, słowa, uczynki zawsze znajdują swoje echo i odbicie. Znów robiła głupstwa. A mimo to, widząc swoje odbicie w tafli wody, spojrzała w nie, obserwując twarz. Nie znała jej takiej, jak wyglądała w rzeczywistości. Nie znała też tego, co widział w niej Sava. Jedyną pewnością była ta zjawa, która wszystko miała odwrócone na drugą stronę. Ten zakłamany obraz, fałszywe barwy i kształty. Reakcja mężczyzny była bardziej niż wymowna, dlatego nie wnikała w obszar „czegoś innego”. Skoro mówił, że to nic poważnego, to musiał mieć słuszność. Był dorosły, tak jak i ona, nie potrzebował dobrodusznych porad. Chociaż bardzo chciałaby mieć w sobie na tyle bezczelności, by nakazać mu udanie się do lekarza. Była całkiem przyzwoita. Jak na kurwę. — A masz jeszcze jakieś sekrety w zanadrzu? — zapytała, podnosząc powiekę na ten krótki moment. Z góry założyła, iż nawet jeśli je ma, to nie będą tak szokujące, jak ten, który wyjawił, gdy stali na dworze. Z tego też względu, zadanemu przez nią pytaniu bliżej było do retoryki, niż rzeczywistej chęci poznania wspomnianych „sekretów”. Wszystko miało swój czas i miejsce. A w tym momencie bynajmniej nie czuła się gotowa na kolejne kowadło wycelowane między oczy. — Nie, na razie nie Sava — dodała po chwili, bo część zdrowego rozsądku podpowiedziała Róży, że lepiej to zrobić. — Śmiało — odparła, otwierając oczy. Następnie podniosła głowę z obręczy basenu i przyjęła pozę podobną do tej, w której trwał Odobescu; twarz ułożyła na splecionych przed głową rękach, które chroniły przed chłodem kamiennej posadzki. — Pytaj. — Zamknęła oczy, poddając się kojącym ruchom wody. Była i nie była. Wino, w koordynacji z życiodajną cieczą, tylko to potęgowało. I nawet myśl, że za parę najprawdopodobniej godzin jakiś obcy facet, z wywieszonym jęzorem będzie dotykał jej ciała swoimi niezdarnymi łapami, nie mogła tego zepsuć. |
|
| Sava
| Temat: Re: Chata w lesie Sob Gru 09, 2023 10:54 pm | |
| - Od tego, czy nie znikniesz. - Odpowiedział całkiem szczerze. Nie hamując tym razem drżącego od wątpliwości głosu. Nie ufał jej. Przecież powiedziała "Nie zniknę... Postaram się nie zniknąć". Tym bardziej teraz, jaką mógł mieć pewność po tym, co usłyszała? Po tym, co widziała? Jej zdystansowanie tylko wzbudzało w nim wzrastający niepokój. Obaj interpretowali rzeczywistość po swojemu. Jednooki mógł udawać, że wszystko było z nim w porządku. Mógł udawać przed Różą i być jej jedynym oparciem. Czerpać przyjemność z tej jednostronnej relacji, w której nigdy nie odnalazłby zrozumienia do jego cierpienia, bo mogło liczyć się tylko jej. Znikałaby, pewnie tak czy siak. Wracałaby, żeby mógł ponownie ocierać łzy z jej polików. Ale może będzie znikać rzadziej niż teraz. Bo na pewno będzie. Wiedział to. Nawet teraz, gdy stała obok, to tak, jakby jej nie było. - No. - Odparł krótko. Miał ich dużo. Miał tak nieinteresujące życie, że spokojnie napisałby o nim książkę. Chociaż, z innej perspektywy, jego życie było po prostu bogate w tragedie i smutne chwile. Nic więcej. - Rozumiem. - Mruknął spokojnie i przymknął powiekę. Teraz, gdy epizod psychozy się wyciszył, stojąc w odległości od Rose, będąc niewystawionym na wytyki obcych wampirów i czując delikatny nacisk bujającej wody, jego umysł mógł się w końcu uspokoić. To oczywiste, że nie chciała wiedzieć więcej. Być może już nigdy nie będzie chcieć. Jednooki nie wiedział jeszcze, czy jego myśli szły w kierunku tych bardziej negatywnych, czy pocieszających. Natomiast zamierzał skorzystać z zielonego światła, jakie dała mu czarnowłosa. - Dlaczego nie możemy się swobodnie widywać? Co ja mam do Polly? Albo bardziej - co ona ma do mnie? - Spytał, ryzykując powrót do tematu, o którym nie chciała rozmawiać. Mimo wszystko, było to coś, co za bardzo tkwiło w jego głowie. Z rozmowy w Hangover Mole wynikało, że pojawiły się dwie persony, które nie potrafiły z jakiegoś powodu zdzierżyć jednookiego. Czuli w nim dziwne zagrożenie? |
|
| Rose O'Brien
| Temat: Re: Chata w lesie Sob Gru 09, 2023 11:58 pm | |
| Nie rozumiała, czemu ten utarty schemat ciągle się powtarzał. Wciąż wytykał jej zniknięcia, choć nie mogła sobie przypomnieć sytuacji, w której próbowałby ją powstrzymać. Miała krótką pamięć i równie krótki lont, który pozwalał się od niego dystansować bez nadmiernych wyrzutów sumienia. Zwykle jednak z marnym skutkiem. Wściekłość była bardziej znośna niż rozpacz i tęsknota. Może ją znienawidzi. Może będzie mogła zapomnieć o tym, że ich usta były tak blisko. Może te myśli, które cały czas krążyły po głowie, znikną. Problem był taki, iż słowo „obrzydliwa” było niejako synonimem do jej imienia. Nie mogła się tego wyzbyć, choć próbowała naprawdę wiele razy. Ale spróbuje znowu. Licząc, że tym razem się uda. — Już mówiłam, że nie — zauważyła, chociaż całe jej ciało zdawało się temu przeczyć. U podstaw tego nieprzekonywującego wyrazu stało dogłębne rozdzielenie świadomości Róży od wierzchniej warstwy: skóry, kości, narządów wewnętrznych. Zupełnie tak, jakby ze spotkaniem, maszyna Dużego Lotka z czterdziestoma dziewięcioma kulkami w bębnie zwalniała blokadę i rozpoczynała losowanie zestawu sześciu emocji, jakimi go uraczy. Oto dzisiejsze, panie i panowie: obojętność, wstyd, gorycz, niepewność, radość i, wisienka na torcie, pożądanie. Wszystko mogło się jednak zmienić. Błędy przecież się zdarzają. — Dostałam karę za niesubordynację. Dziesięć lat w gułagu i ciężkie roboty — powiedziała z pełną powagą, wciąż opierając brodę o utkwione w dziwacznej plątaninie palce. Zaraz po tym przekręciła głowę w jego stronę i otworzyła oczy. Puste. Bez wyrazu. Miałkie. — A tak poważnie… Staram się nie pytać, kiedy wiem, że odpowiedź nic nie zmieni w moim życiu. Pewnie chodzi o pieniądze. Czas, który bym ci poświęcała, to brak rajskiego brzdęku monet w jej portfelu. Nie bez powodu nazywamy ją piekielnym komornikiem — Nie wyglądała na przejętą, kiedy wyjaśniała trapiące Savę zagadnienie. Wręcz przeciwnie – świadoma losu, mając dobitne dowody potwierdzające słuszność wyroków pańskich, nie siliła się na bunt. Jasne zdarzały się momenty, w których iskra żałości i chęci zmiany przejawiała się w słowach, jakie wypowiadała. Ale jej blask trwał na tyle krótko, iż głupotą byłoby zakładać, że nie zgaśnie. Gasł. Za każdym razem. Ktoś odebrał jej nadzieję, plany i marzenia. Westchnęła ciężko i odkleiła klatkę piersiową od niecki i ułożyła lewą rękę na brzegu. Stanęła prosto. Patrzyła bezpośrednio na niego, wręcz świdrując oczyma duszę, którą przecież musiał mieć. — Poza tym, wątpię, że chciałbyś się ze mną wydawać częściej, gdyby nie było to tak zakazane... Jednak chciałabym o coś zapytać. — zaczęła, zaciskając palce coraz mocniej. — Brzydzisz się mnie, prawda? — wycedziła, przywdziewając przy tym najgorszym uśmiech, jaki kiedykolwiek widział. Nie był brzydki. Oj nie. Był przepełniony pieprzonym smutkiem. Takim, którego nie potrafiła i nie chciała wyrażać łzami. Nie przybierał on żadnego kształtu. Osiadł jedynie na dnie jej serca; jak ten śnieg, który rozpoczął wędrówkę od nieba i skończył na jednym z gołych krzewów w ogrodzie Rodneya. |
|
| Sava
| Temat: Re: Chata w lesie Nie Gru 10, 2023 12:50 am | |
| - Taaa. - Mruknął przeciągle. Nie było w tym wątpliwości rodzaju zgryźliwego. Po prostu, brzmiał sceptycznie i beznamiętnie. Patrzył w sufit i w pewnym momencie opuścił w końcu głowę. Właśnie dlatego, że wyczuwał w niej sprzeczność - z jej ust wychodziło jedno, ciało pokazywało drugie, nie potrafił być pewny jej słów. Słowa, koniec końców, są tylko słowami. - W takim razie, ciekawi mnie, kiedy w jej głowie pojawiła się idea, że jestem zagrożeniem dla jej biznesu. - Podzielił się swoimi rozmyślaniami na głos, ale zaraz machnął ręką. Doszedł do wniosku, że na ten moment nie było to nawet istotne. Odwrócił się w jej stronę dopiero wtedy, gdy Rose wyskoczyła z kolejnymi słowami. Ich spojrzenia się spotkały. Tylko, że nie spodziewał się takiego dziwnego pytania. Aż go zmroziło. - Ja pierdole, Rose. - Wymsknęło mu się z ust, nie mogąc zrozumieć absurdalności tego pytania. Na chwilę zamilkł, chcąc sięgnąć do wspomnień i znaleźć jakieś wydarzenie, w którym kiedykolwiek dał jej do zrozumienia, że się nią brzydził. - Naprawdę myślisz, że gdyby tak było, przyszedłbym do ciebie? Pomyśl. - Powiedział w końcu i przełknął głośno ślinę, dostrzegając ten uśmiech. Bardzo dobrze go znał. Podejrzewał, że to, co powiedziała kobieta, było tym, co ją dręczyło. Czego nie chciała przyznać od razu, kiedy bezpośrednio się wypytywał. Choć miał na uwadze, że nie było to wszystko, co ciążyło jej teraz na sercu. Niezależnie od tego, co odpowiedziała, zaczął iść w jej stronę. Stanął przed nią, wyciągając rękę w jej stronę. Zimne palce zacisnął na ciepłej skórze przedramienia kobiety. Przyciągnął ją do siebie. - Albo nie, nie myśl. Czasem jesteś rzeczywiście... Niezbyt ogarnięta. - Mruknął cicho, kiedy zamknął ją w - zapewne niepożądanym - objęciu. Prawa dłoń powędrowała wzdłuż jej karku ku górze, żeby spocząć na czubku głowy. Jakby chciał dać Rose ukojenie, odciągnąć uwagę od tych złych, niewypowiedzianych myśli, które przebijały się przez smutne, martwe oczy. Przez ten uśmiech, jakim go przed chwilą obdarzyła, gdy zadała mu to pytanie. Nie wiedział, czym miałaby być dla nich ta relacja. Bał się, że gdyby ją nazwać właściwymi słowami, cały jej urok by prysnął. Jeśli myślał o tym, jak o relacji, w której dwóch zranionych spotkało się, żeby lizać nawzajem swoje rany, czułby pewną ekscytację, może ulgę... Może radość. Może? Na pewno. Inaczej jego martwe serce nie biłoby tak szybko. Kiedy opuścił dłoń nieco niżej, oparł podbródek o czubek głowy Różyczki. W takiej pozycji nie musiał słuchać bezpośrednio jej pulsującej tętnicy. - Chcę z tobą widywać się jak najczęściej. - Powiedział spokojnym głosem, przymykając oko. - I będziemy się widywać częściej. - Obiecał. Obietnica, która dla Rose mogła zabrzmieć jak groźba. - Chyba że to ty brzydzisz się mną... Po tym, co usłyszałaś. - Dodał, kiedy nagle do jego głowy wleciały natrętne, lękliwe myśli. I napiął się w sobie, ale nie puścił jej od razu. Dopiero po chwili, opuścił ręce na jej ramionach i spojrzał na nią, chcąc zobaczyć, jakie emocje malowały się teraz na twarzy czarnowłosej. |
|
| Rose O'Brien
| Temat: Re: Chata w lesie Nie Gru 10, 2023 2:47 am | |
| Sava po raz kolejny dał jej do zrozumienia, że nie ufa nieomal niczemu, co mówiła. Jak ten pies, którego bito zbyt mocno i zbyt często. Nie wierzył w nic ani nikogo. Nie wierzył chyba nawet sobie samemu. Zamiast tego, obficie sypał ziarno braku taktu i ogłady i odtrącał każdego, kto choćby próbował zbliżyć się do jego serca, a to szybko kiełkowało w samotność i uczucie nieustającego zagrożenia. Może rzeczywiście miał ku temu powód. Może wisiało nad nim równie wielkie jarzmo, co napuchnięte ze starości obślizgłe palce Polly. Coś, co wciąż skrywał za ciężką, zakurzoną kotarą. Zguba i zagłada nie brzmiała już tak źle, kiedy naprzeciw postawić wyrok skazujący na życie w wiecznej strachu przed jakąkolwiek bliższą relacją. Nie oceniała go. Miał prawo odtrącać obietnice, jakie składała. Zrobiłaby zresztą dokładnie to samo, gdyby była na jego miejscu. Po tylu razach, kiedy została przyłapana na kłamstwie i mataczeniu, nawet średnio rozgarnięty pięciolatek zorientowałby się, że Rose zwykle stoi w sprzeczności do prawdy. Zarzuciła obojętnie ramionami, podczas gdy Sava zdawał się nie dostrzegać tego, co dla niej było oczywiste. Naprawdę – jak yin i yang, rozmijali się w rozumieniu wzajemnych światów. Biznes to pieniądze. A pieniądz wymienny jest na czas. Czas z kolei jest ograniczony. Doba ma w końcu zaledwie dwadzieścia cztery godziny, a w tym wszystkim trzeba niestety upchnąć sen. Poza nim już tylko objęcia oblechów. Chyba że podwładna woli obejmować się z kimś, kto nie płaci ani grosza, a rezerwuje miejsce w kalendarzu. I to nie raz czy dwa. Wtedy przestaje być kolorowo. Tym mocniej, jeśli ta właśnie zbłąkana owieczka jest ulubienicą skrzata na końcu tęczy i wydaje się uciekać myślami dalej, niż za siedmiokolorowy łuk. Wystarczyło zatem dodać dwa do dwóch. To proste, nawet dla takiej matematycznej fajtłapy jak O’Brien. To, że Odobescu nie rozumiał tego ciągu powiązanych ze sobą aspektów, świadczyło na jego korzyść. Najwyraźniej nie był aż tak zepsuty. Popatrzył na nią spojrzeniem, którego nie potrafiła rozczytać. „Ja pierdole, Rose” jesteś kurwą, to oczywiste, że tak — dokończyła w myślach, znacząc się samodzielnie przypiętą, potworną łatką. Milczała, gdy mówił. Milczała, gdy zbliżył się i przywarł do niej, jakby chciał ochronić ją przed tym potworem, który zadomowił się w kącie głowy. Wydawało mu się najwyraźniej, że jest w stanie zagwarantować Róży bezpieczeństwo. Te twarde, silne i chłodne ramiona sprawiły, że zastygła jak jakiś głupawy, przydrożny bożek z niepokojącym wyrazem twarzy. Puls wirował. Właściwie, cholera, wszystko wirowało. Za dużo. Za mało. Teorie, tezy i idee mieszały się niczym źle odmierzone składniki ciasta. Z tego mogło wyjść tylko coś naprawdę niedobrego. Miraż. Kłamstwo. Ale… Ten dotyk, te głaszczące place na karku były elektryzujące w inny sposób, niż przywykła. Iskra, która przebiegała nagle po jej ciele, nie była iskrą zniszczenia, tylko iskrą życia, której nie potrafiła ujarzmić. Bezwiednie, z przymkniętymi powiekami, odchyliła delikatnie głowę, poddając się kojącym impulsom. „Chcę z tobą widywać się jak najczęściej.” Ja z tobą też. Podniosła, dotąd przywartą do tułowia rękę i ułożyła ją w miejscu serca Savy. Pod opuszkami czuła wyraźny stukot zamknięty w klatce żeber. Tysiąc małych rac. Takich, jakich używano podczas pokazów pirotechnicznych; piękne, spektakularne, połączone w tajemniczym rytmie. Nie zaś jak podczas Nowego Roku, rzucane byle gdzie, byle, jak aby z hukiem. „I będziemy się widywać częściej.” Chciałabym, by było to możliwe. Oparła czoło o splot słoneczny i przesunęła palcami po torsie, zahaczyła o krtań, zatrzymując się dopiero na boku jego szyi. „Chyba że to ty brzydzisz się mną... Po tym, co usłyszałaś. ” Nie brzydzę. Przyciągnęła go do siebie i zamknęła jego usta pocałunkiem pełnym szacunku i nabrzmiałych uczuć; wielu ludzi nie zdawało sobie nawet sprawy, że te dwie rzeczy można połączyć. Pocałunkiem, który dobitnie uświadomi mu, że nie jest więźniem tego, co doświadczył. Że to nie on jest obrzydliwy, tylko ten zwyrodnialec, który słusznie zdechł. Że nie jest zainteresowana rzuceniem monetą po to, by udowodnić, jak pewna jest tej myśli. To było faktem. Trwałym i niezbitym. Jeżeli będzie chciał, wykrzyczy to resztkami sił, które w nią tchnął. Ale nim to nastąpi… Odsunęła się jak oparzona, wyrwała wręcz, momentalnie przytwierdzając rękę do swoich rozpalonych i opuchniętych warg. Drżącym wzrokiem błądziła po twarzy mężczyzny. Oko, nos, usta, policzki. Oddychała głośno, brakowało jej tchu i stabilności w tym, do czego się posunęła. Była przerażona. Sobą, nim, tym, co właśnie się wydarzyło. Skosztować zakazanego owocu. Nie tak to miało wyglądać. Nie miała nawet gdzie się schować. — Prze… Przepraszam — wydukała. Kurwa mać, jak mogłam mu to zrobić. |
|
| Sava
| Temat: Re: Chata w lesie Nie Gru 10, 2023 2:21 pm | |
| To było bardziej niż pewne, że Rose zniknie. Prędzej czy później, bo w świecie jednookiego nic nie było stałe. Tyczyło się to również miejsc, w których zamieszkiwał. Nigdzie nie mógł się zatrzymać na dłużej przez nieśmiertelność. Przenosił się to tu, to tam, będąc ostatnim dowodem istnienia bliskich, którzy już dawno nie żyli. Każdy miał swoją historię do opowiedzenia. I w każdej miał swój krótki epizod, w którym miał za zadanie pocieszyć, wesprzeć i opóźnić to, co zwykle było nieuniknione. Rolę miał z góry określoną - to jemu została przeznaczona samotność. Później iść dalej, przed siebie, szukając... Najwyraźniej kolejnego, podobnego epizodu. Być może popadał w jakiś schemat, od którego nie potrafił uciec. Ale kiedy się pojawiał, odżywał. Powoli. Gdy się do niej zbliżał, nie wiedział, jak rozczytać jej mowę ciała. Wydawała się bać albo jakby miała ochotę się wycofać. Pokonanie dystansu i kontakt fizyczny miał mu pokazać, co czarnowłosa czuła. Nie odtrąciła go, więc objął ją. Wypowiadał zdania w odstępach, najwyraźniej kalkulując je uważnie w głowie, choć trzeźwość umysłu odpłynęła w momencie, kiedy do niej przyległ. Jego serce wariowało w reakcji na to, że Rose podzielała taką samą chęć częstszego spotkania. Poczuł dotyk na torsie, co uznał jako potwierdzenie autentyczności wypowiedzianych słów. - Już mówiłem, że coś wymyślę. - Wyszeptał. Obiecał, znowu. I było to zapowiedzią początku tragedii. Nie brzydzę. To było nagłe. Ciepłe, miękkie usta przylgnęły do jego warg. W tej jednej sekundzie zapomniał, czym były myśli. Mózg stał się wyczyszczoną kartą. Móc ją mieć tak blisko, kosztować... To wybudziło wspomnienia dawno zakopane w odmętach świadomości. Nie podejrzewał, że kiedykolwiek będzie w stanie móc poczuć coś takiego na trzeźwo. Bez bycia pod wpływem dragów czy krwi nadnaturalnych. Rozchylił usta, lekko i odruchowo, oddając ten nagły pocałunek. Jedna z jego dłoni powędrowała po szyi w górę, żeby ująć delikatnie jej policzek. Kciukiem znów pogładził jej skórę. To ciepło, to przyspieszone bicie serca sprawiały, że tracił głowę dla tej chwili. A ta była ulotna, gdyż Rose wkrótce oderwała się od niego. Patrzył się na nią zamroczonym spojrzeniem, chcąc zapamiętać obraz zarumienionej Różyczki. Zamrugał kilka razy, słysząc jej słowa. - Za późno. - Powiedział przyciszonym tonem i sięgnął ręką do jej dłoni zakrywającą usta, które jeszcze przed chwilą odważyły się go spróbować. Było za późno, żeby się wycofać. Osunął jej nadgarstek, by nie zasłaniała już zaczerwienionych warg. Sam za to przejechał po nich kciukiem, dając do zrozumienia, że właśnie ich pragnął. Że chciałby je czuć na sobie częściej. Jeśli Rose kiedykolwiek będzie żałować tego, co zaczęła i znowu zniknie... Na pewno pozostawi po sobie kolejny gorzki posmak w jego życiu. Ale dla Savy było za późno, żeby się wycofać. Przysunął twarz do niej, ostrożnie pokonując dystans między ich ustami. Upewniał się, że nie zostanie odtrącony. Niesiony pragnieniami zapomniał, że był wampirem. Chłód jego ciała wyraźnie kontrastował z jej ciepłem. Ale i tak złączył ich usta w ponownym pocałunku. |
|
| Rose O'Brien
| Temat: Re: Chata w lesie Nie Gru 10, 2023 6:00 pm | |
| Jeszcze w Atelier wydawało jej się, że będzie w stanie utrzymać uczuciowy dystans i ten grób, który stworzyła, by pogrzebać utracone nadzieje. Ilekroć myślała, że udało jej się go zrazić, ukazać prawdziwy obraz tego, czym była, to on, zamiast odejść, stał tuż obok z rozłożonymi w zaproszeniu ramionami. Gotowy, by zaakceptować te niekończące się ucieczki, potwory spod łóżka i szpetotę. Poddała się, choć wiedziała, że to nierozsądne, biorąc pod uwagę sytuację, w jakiej się znaleźli. Odwzajemnił pocałunek, który złożyła na jego ustach. Może zrobił to, żeby nigdy więcej nie próbowała odejść. Żeby nie zdołała o nim zapomnieć. W każdym razie… Podziałało. Był jak niebo pośrodku piekła. W tej chwili nie czuła, jakby ich usta się spotkały, tylko tak, jak odnalazła prawdę po długiej i wyczerpującej tułaczce. O sobie, o nim, o nich. Prawdę, która jak marmurowy posąg, była niemożliwa do skruszenia. Krew w żyłach Rose zaczęła krążyć szybciej, gdy przesunął dłońmi po wilgotnej szyi. Każde niewinne muśnięcie odczuwała nawet tysiąc razy bardziej na wrażliwiej skórze. To był pocałunek, podczas którego upadają rządy, a ruchy płyt tektonicznych powodują zatopienie kontynentów. Nawet by tego nie zauważyła. Śnieżna zamieć, widoczna za szybami okalającymi werandę, wezbrała na sile. Za późno Zastygła w bezruchu. Była tak boleśnie niepewna tego, jakie poniesie konsekwencje. „Uderzy mnie”, pomyślała, gdy wyciągnął rękę w jej stronę, „Uderzy, bo moje przeprosiny nie wystarczą, by zapomniał o tym, że ośmieliłam się zhańbić jego miękkie wargi o pięknym wykroju”. Opuściła go wzrokiem i napięła wszystkie mięśnie, wierząc, że kara nie będzie aż tak dotkliwa. Ale nie nadszedł żaden cios. Sava nie zostawił odbicia swojej ręki na, i tak już czerwonym, policzku. Jedynie musnął dłoń Rose tym znajomym chłodem, przez który znów otworzyła oczy. Przyglądała się w panice jak gładził jej usta, jak złożył na nich obietnicę. Zrobił to też w źrenicach, w których utkwił obraz niewidocznych słów deklaracji. Starł z niej obawy, a jego wargi usunęły bezsens, trwogę i udrękę. Pod ich dotykiem zniknęły koszmary. Stopił noc z ciszą. Żaden mężczyzna nie całował tak jak on. Mocno, z determinacją, ale nawet wtedy, gdy to robił, to na tyle delikatnie, że wywoływał jedynie lekki dreszcz na plecach, karku i w końcu na policzkach. Długi pocałunek bez końca, który ustawał tylko po to, aby rozpocząć się znowu. Przeznaczenie istniało. Przeznaczenie, bratnie dusze, podróże w czasie, astralne wycieczki. Nawet płaska ziemia i Reptilianie. Wszystko to istniało. Bo to właśnie oznaczały ich złączone usta: zaprzeczenie wszystkim normom i zasadom. To wystarczyło, by zainicjować kompletnie nowy bieg wydarzeń. By wprawić w ruch spiralną energię oporu, skierować ją ku krainie tego, co jeszcze chwilę wydawało się niemożliwe. Całowała go jednocześnie namiętnie i nieśmiało. Zarzuciła ręce na jego szyję i miała wrażenie, że za chwilę oszaleje. Liczyła, że złapie ją, gdy ciało straci możliwość utrzymania pionu, bo to uczucie było tak silne, tak wszechogarniające, że nie mogła sobie z nim poradzić. Nigdy wcześniej nie czuła niczego podobnego. Jakby ze sztucznie oświetlonego pomieszczenia wyszła po raz pierwszy oglądać letni zachód słońca. Było pięknie, intensywnie i gorąco. Promienie docierały do każdego zakamarka jej ciała i wystawiały je na zupełnie nowe doznania. Może i powiedziała kiedyś, że zawsze woli wybrać pewne rozczarowanie, niż niepewną radość, ale kłamała: nie zawsze, nie tej nocy, nie ten jeden raz. Nie potrafiła sprzeciwić się temu pożądaniu wymieszanemu z troską i czułością. Jego usta były delikatniejsze niż cokolwiek. Miękkie jak ten pierwszy płatek śniegu, który poczuła na policzku, gdy stali na zewnątrz. Jak wata cukrowa, kupowana za parę funtów podczas jarmarków. Jak unoszenie na powierzchni wody. Jak bycie nieważkim. Bo w tym wszystkim nie dominowały żądze, zwierzęcy popęd, tylko coś, co bała się nazwać. Gdyby to zrobiła, stałaby się za to odpowiedzialna. Przyciągnęła go do siebie tak mocno, jak to tylko było możliwe. Całowała go za to, że zawsze wiedział, kiedy kłamała. Całowała za to, że był, mimo tego, że wciąż go raniła. Całowała za to, że jej nie oceniał, niezależnie od tego, jakie decyzje podejmowała. Całowała za to, że nie czuł do niej odrazy, chociaż usta, których dotknął, dotykało wielu przed nim. Całowała za to, że otworzył swoje serce, gdy ona swoje rozdarła. Całowała go za to, że potrafiła przestać myśleć o kolejnym spotkaniu. I był to pocałunek, którego nie pozwoli mu zapomnieć, bez względu na to, co będzie jutro czy pojutrze, a nawet za rok. Zamierzała wygrawerować go w pamięci Savy. Pocałunek, który sprawi, że mężczyzna znienawidzi pocałunki wszystkich tych, którzy dotykali jego warg przed nią i którzy zrobią to po niej. Odsunęła się. Jej klatka piersiowa unosiła się gwałtownie, a opadała równie szybko i znów… Nabierała potężne porcje powietrza, choć nawet tak łapczywie zbierane oddechy nie wystarczyły, by uspokoić puls i serce. Całe jej ciało dygotało, jakby woda, w której umoczone były ich sylwetki, nagle stała się wielkim i mroźnym, roztopionym jeziorem polodowcowym. Problem w tym, że wcale nie ochłodziło to rozpalonej do granic możliwości duszy. Każdy centymetr skóry O’Brien był gorący. Jeszcze trochę i zacznie się dymić, bo blizny na wewnętrznym „ja” piekły potwornie; jak wtedy, gdy płomienie, podobne biczom, smagały ją w plecy i zostawiały po sobie pamiątkę w postaci zwęglonej tkanki. Teraz jednak oddałaby wszystko, by móc tańczyć wokół rozżarzonych desek stropowych, by ten ogień nigdy nie zniknął. — Co… co my robimy — wydusiła drżąco, chowając zaszklone oczy za dłońmi. Usta Rose, wciąż widoczne, pulsowały w rytm afektu; karmazynowe od pożądania, wstydu i niepewności. Zawinęła dolną wargę. Nie mogła się pogodzić z tym, że zapomni, jak smakował. Gdy przestała dotykać jego ust, czuła, jakby właśnie targały nią nieprzyjemne skutki odstawienia heroiny. Sava stał się narkotykiem, do którego przestała mieć dostęp. Jedyną rzeczą, która mogła zaspokoić ten głód, był jego uśmiech. Albo kolejny pocałunek. Albo dotyk jego ciała. Albo… Cholera, jak trudno powstrzymać się przed dotykaniem jego ciała. Jak cholernie trudno. |
|
| Sava
| Temat: Re: Chata w lesie Nie Gru 10, 2023 7:43 pm | |
| Jeśli ich relacja nie zostanie pokonana przez przeciwności losu, prędzej czy później Rose zawiedzie się, kim w rzeczywistości był Sava. Jeśli istniała jakakolwiek nadzieja na to, że będą dzielić wspólnie przyszłość, jednooki zrozumie, że będzie skazany na doglądanie efemeryczności ludzkiego ciała. Jebany Rodney. Na przeszkodzie do tej fatamorgany szczęścia stało mnóstwo przeszkód. Jakby nawet nie mogli zaznać chociaż jej ułudy. Prędzej czy później Różyczka będzie musiała poznać o nim prawdę. Mogli tylko cieszyć się tą małą okazją, w której oszukali przeznaczenie. Nie pozostawał ślepy na jej mowę ciała. Znowu się go bała, choć nietrudno było dojść do wniosku, że to nieprzyjemne wspomnienia, głęboko zakorzenione w psychice, kazały jej bronić się przed czymś, co nigdy nie miało nastąpić. Chciał jej pokazać, że nie był zagrożeniem - a przynajmniej łudził się, że nie był. Ale rzeczywiście szczerze chciał dla niej jak najlepiej. W życiu kobietę uderzył tylko raz. Matkę. I żadną inną kobietę później nie uderzył. Czy skrzywdził w inny sposób? Cóż, ludzie mieli tendencje do zadawania sobie ran, tych psychicznych szczególnie. Popełnił w życiu wiele błędów. Jednak teraz liczyło się tylko to, że w końcu mógł złożyć tę niemą deklarację czegoś na wzór przywiązania. Gdy czarnowłosa odwzajemniła pocałunek zainicjowany przez niego, zrozumiał, że wypędził z niej lęki, które kryły się w jej oczach, kiedy oderwała się od jego ust. Dotykał ją, gładził jej polik, drugą dłonią spoczywającą na dolnym odcinku jej pleców przyciągał do siebie bliżej. Szum krwi i bicie serca Rose powoli wwiercały się w jego mózg. Tym razem nie miało to znaczenia - euforia związana z tego rodzaju bliskością była silniejsza i przykrywała niechciane, zwierzęce żądze. A kolejne doznania w postaci założenia rąk na jego szyję odganiały te drapieżne pragnienia. Z każdą sekundą tego namiętnego pocałunku budowała się nić porozumienia. Obietnica wypędzania złych demonów przeszłości. Ale czy było to w ogóle możliwe? Oderwali się od siebie. Ona drżała i wstydziła się emocji, których tym razem nie potrafiła ukryć. On sam miał delikatne zaczerwienienia na twarzy. Czuł delikatne ciepło na swoich polikach. Widać, nawet na bladej skórze wampira mogły malować się szczere uczuciu. Kącik jego ust drgnął ku górze w reakcji na to pytanie. Zaśmiał się cicho, ale przeciągle. Był to inny śmiech niż dotychczas. Szczery, pozbawiony wymuszenia i trosk. Odznaczał się charakterystycznymi zmarszczkami przy oku na dowód swojej autentyczności. Rose zburzyła mury, za którymi krył się niekochany chłopiec. Nastolatek, który przeżywał swoją pierwszą miłość. - Nie wiem... - Powiedział w końcu, bo nic innego nie przyszło mu na myśl. Wciąż czuł ciepło na swoich ustach, jakie zostawiła po sobie Róża. - ...Ale raczej nic złego, nie? - Spytał, ale tym razem nie starał się odciągać tych dłoni, które zasłaniały ciemne oczy. Po prostu objął ją znowu, pozwalając jej ukryć twarz w jego ramionach. - Jeśli masz jakieś obawy... To po prostu mi powiedz, nawet z zasłoniętymi oczami, jeśli chcesz. - Powiedział spokojnym tonem, kiedy jego usta znalazły się nad jej uchem. Rozmowa o uczuciach - coś, czego oboje, najwyraźniej, nie potrafili. |
|
| Rose O'Brien
| Temat: Re: Chata w lesie Nie Gru 10, 2023 8:56 pm | |
| Nie mogła się opamiętać. Pocałunek, przeciwko któremu tak mocno się wzbraniała, był czymś więcej. W swej dojrzałej, przemijającej już słodyczy smakował jak zakazany owoc. Był żarzącym kwasem na wargach, cierniem, który wpija się niezwykle głęboko. Zamienia krew na stopiony ołów, wrzącą rtęć. Wahała się między potrzebą dotyku a chęcią otoczenia się kolejną warstwą obaw. Między milczeniem a mową. Pocałunkiem a spojrzeniem. Przecież… ...Ale raczej nic złego, nie? — Nic złego? — powtórzyła cicho, niepewnie. Trzeźwe myśli w ułamek sekundy wróciły na swój tor, gdy jej ciemne oczy, schowane pod zasłoną rąk, wejrzały w ciemnię. Nic złego. Jakie były szanse na to, że wszystko magicznie się odmieni, że Polly pozwoli wymykać się z ‘Mole, a złe rzeczy będą omijały ją szerokim łukiem? O ile cokolwiek miało się zmienić. On zdawał się kompletnie tym nie przejmować. To nic, że skóra na jej wargach była spierzchnięta. Nic, że przekazywali sobie ją z rąk do rąk. Nic, że brakowało jej urody i inteligencji. Wcale go to nie obchodziło. I to, co ludzie powiedzą. Nieważne, że była prostytutką i to uczucie, które wzrosło w sercu, nie miało prawa istnieć. Bzdura. Pauza. Spaczony umysł Róży zręcznie nacisnął w odpowiedni przycisk, projektując wspomnienie. „[…] akurat nie lubię płacić za coś, co mogę dostać za darmo.”. To jego słowa. Wypowiedział je, wtedy, w swoim domu. „Dostać za darmo”. „Zależy mi na tobie”. Zimno. Ciepło. Pożądanie. Żałość. Wszystko się poplątało. Wbiła paznokcie w swoją twarz i przeciągnęła palcami aż do nasady włosów, zostawiając po tym czynie czerwone ślady na skórze. Tylko za zamkniętymi oczyma mogła ukryć to, co się w nich rodziło. Może, rzeczywiście, powinna była uderzyć w te kafle. Byłoby łatwiej umrzeć, niż mierzyć się z tym wszystkim. Zanim przyciągnął ją do siebie, nie zdawała sobie sprawy, że tego potrzebuje. A potem nie rozumiała, jak mogła potrzebować czegokolwiek innego. Dłonie Róży opadły tors mężczyzny, tuż przed twarz. Jakby chciała mieć możliwość odepchnięcia jego ciała, gdy tylko usłyszy odpowiedni sygnał. — Mam… Mam obawy Sava… — wyszeptała drżącym głosem. — Jak miałabym ich nie mieć, kiedy… Kiedy jestem kurwą, a ty udajesz, że to nie ma dla ciebie żadnego znaczenia? …Wciąż uważasz, że nie jestem obrzydliwa? — Opuszkami palców nacisnęła na skórę Odobescu, a każde wypowiedziane przez nią słowo wzmagało intensywność tego osobliwego dotyku. |
|
| Sava
| Temat: Re: Chata w lesie Nie Gru 10, 2023 10:13 pm | |
| - Tak, nic złego. - Powtórzył, słysząc w jej głosie niepewność. Wiedział, że Rose była traktowana jak niewolnica w jakimś zatęchłym burdelu. Polly, jako sutenerka, rościła sobie prawa do jej ciała. Mimo, że mieliśmy XXI wiek, niewolnictwo miało różne formy i wciąż miało się dobrze. Nie było jednak żadnej siły, która stanęłaby Savie na drodze. A tym bardziej, jeśli na tej drodze będzie stał jakiś pomarszczony mops. Zauważył, że Rose miała tendencję do wypowiadania jego imienia w określonej sytuacji. Ton zawsze wskazywał na trapiące ją wątpliwości. Najwyraźniej, przez ten czas, w którym głównie spotykali się na ćpanie, zdążył wyłapać niektóre jej charakterystyczne zachowania. Wysłuchał jej. - Wystarczy mi, że tego nie chcesz. Powiedziałaś to w Mole, chociaż nietrudno było wcześniej zauważyć, że nie chcesz tego robić. - Zaczął ostrożnie. - A nie mnie oceniać, jakie okoliczności i sytuacje zmusiły cię do tego, że jesteś tam, gdzie jesteś. - Dodał, czując ten nacisk palców na skórze. Przycisnął polik do jej głowy, pokazując przy tym, że nie zamierzał jej wypuścić. Mógłby mówić więcej. Nie wiedział, jak wyjaśnić własny tok myślenia. Wyrażanie siebie - to trudna sztuka dla bezpańskiego, porzuconego psa. Pewnie dlatego tak zrażał do siebie ludzi. Ciągła ironia wypływająca z jego ust, niestosowne słowa, które niepohamowanie pchały się na jego język... Wszystko, by odwrócić swoją uwagę od szczerych uczuć. - ...Tak. Dalej uważam, że nie jesteś obrzydliwa. Przecież, my... To coś innego... - Znowu urwał, zostawiając jednocześnie pewne niedopowiedzenie. Bo czym byli "my"? Jak to nazwać? Niezależnie od tego, czym była ta relacja, był to zaledwie jej zalążek. Zapadła dłuższa chwila ciszy, podczas której zbierał myśli. - ...My spotykamy się, bo oboje tego chcemy. Dlatego, nie ma to dla mnie znaczenia, co robisz. - Dokończył, kiedy już sprecyzował to, co miał na myśli. Tak, to było najbardziej trafne. Oboje tego chcieli. Sava nie był klientem, a Rose nie była prostytutką, której zapłacił za usługę, jaką musiała wykonać. Ciało to tylko ciało. Co innego, kiedy eksplorowało się czyjąś duszę. - Ale też wiem, że to wszystko jest dla ciebie trudne. Tak długo, jak tego nie chcesz robić, nie będę patrzeć na to obojętnie. - Dodał, kiedy zrodziła się kolejna myśl, która podpowiedziała mu, że musiał to dopowiedzieć. Kolejna obietnica. Albo groźba. Zapewne zwiastująca zmiany. Tragiczne albo i nie. |
|
| Rose O'Brien
| Temat: Re: Chata w lesie Nie Gru 10, 2023 11:54 pm | |
| Relacja z Rose była jak wsiadanie do kolejki górskiej. Wysoko, wyżej, najwyżej. Nisko, niżej, najniżej. Negatywy i pozytywy. Nic w niej nie było trwałe: sklejona porcelana jest kruchsza niż ta, która pęknięć nie ma. Nieważne, że klej mocny, a klejący się starał. Koniec końców, za każdym razem musiała przejść przez zaplanowane dla niej etapy. Przespacerowała więc po ścieżce radości, uniesienia, namiętności. Teraz czeka ją droga wątpliwości, załamania i wybuchu. A potem, kto wie, może mozolna odbudowa. Jeżeli się nie uda, oboje poniosą klęskę. Na razie wszystko idzie zgodnie z planem. Wszystko jest w porządku. Milczała, słuchając uważnie tego, co mówił Sava. Z początku spokojnie, wciąż była zmęczona nadmiarem emocji, którą zrodził ich pocałunek. Pocałunki. Wiele pocałunków. Nagle jednak spostrzegła, że już od dawna, od wielu godzin, jest ofiarą podstępnej dolegliwości, otępiającej, w dużym stopniu bolesnej, nieznośnej. Ogarnęło ją mdłe i dławiące uczucie. „My”. Jakie „My”? Coś innego. Co „innego”? Skrzywiła się, choć nie mógł tego dostrzec w jej twarzy, która ciasno przylegała do skóry na torsie. Mógł natomiast poczuć lekki ruch zwiastujący zmianę. Kiedy deszcz wsiąka w skałę, kropla po kropli, może sprawić, że kamień popęka, choć ludzkie oko i tak tego nie dostrzeże. Dlatego, kiedy ostatecznie skała rozpadnie się na kawałeczki, wydaje się to niespodziewane. Być może te wątpliwości, ponure i krwiożercze, trwały w niej dłużej, niż myślał. Może zbliżający się z wolna, ciemny grudniowy poranek przyniósł ze sobą coś więcej, niż tylko ledwie widoczne przejaśnienia. — Nie będziesz patrzeć na to obojętnie? Mam nadzieję, że nie zwrócisz na to swoich oczu w żaden sposób, który przychodzi mi do głowy — powiedziała chłodno, odsuwając się powoli i bez szamotaniny. Na tyle wymownie, by nie starał się jej powstrzymać. Stanęła bokiem i kątem oka zmierzyła twarz mężczyzny. Pauza. Podciągnęła się na opartych o kontur basenu rękach ułożonych za plecami, pośladkami osiadając na chłodnej posadzce. Znów zawiesiła na nim wciąż zaszklony od łez wzrok, łącząc usta w prostą linię. Pauza. Przygryzła policzki, przymknęła powieki i westchnęła. Wstała, na ten ostatni kilka sekund, kiedy widział jej twarz, zawinęła dolną wargę do środka ust. Słodycz bardzo szybko zmienia się w gorycz. — A… Spotykamy się, bo możesz mieć za darmo coś, za co nie musisz płacić. Dobrze myślę? — Odeszła obojętnie od wody, która jeszcze chwilę temu przynosiła jej ulgę. A przede wszystkim od niego. Dodała, nim zdążył cokolwiek powiedzieć: — …Nie odpowiadaj. To jedno z tych pytań, których nie powinnam zadawać. Odpowiedź i tak nic nie zmieni — to mówiąc, schyliła się, by sięgnąć ręcznika, który wcześniej został umieszczony najpewniej przez Ninę, w odpowiednim miejscu. Gdyby okoliczności były inne, może narrator zdecydowałby się umieścić tu kuszący opis pośladków Róży, tak doskonale widocznych w przyjętej pozie, ale biorąc pod uwagę nastrój – cóż. To, co było między nimi, nigdy nie miało początku. Miało wyłącznie środek i koniec. Nie zaznali zazdrości, nie wyznawali sobie gorących uczuć. Tak się nie da. Słowa, które wychodziły z jej ust, następowały po sobie tak szybko, że całkowicie odbierały mężczyźnie możliwość przywołania kobiety do porządku. Ale jak mógłby ją winić? To pewne, że jej mózg łączył tę sytuację z taką, której doświadczyła w przeszłości. — Chodź — rozkazała, wciąż odwrócona. — Dostaniesz to, czego chcesz. Czego obooje chcemy. — Wybuch. Bez odłamków i rzucania talerzami. Najgorszy, bo cichy. Ciało było dla O’Brien niczym, więc pozwalała, żeby przydarzało mu się cokolwiek. Nie miała pojęcia, kiedy należy uprawiać seks, ponieważ nigdy nikt jej o to nie pytał. A ona wiedziała dzięki temu, że jej potrzeby nie mają znaczenia. Powinna być wdzięczna: nie miała prawa zobowiązywać Savę do tego, by był inni niż mężczyźni, których spotkała.
Ostatnio zmieniony przez Rose O'Brien dnia Pon Gru 11, 2023 1:21 am, w całości zmieniany 1 raz |
|
| Sava
| Temat: Re: Chata w lesie Pon Gru 11, 2023 1:16 am | |
| Sava był zbyt zamroczony, żeby początkowo zauważyć zbliżające się napięcie. Nie domyślił się, że czarnowłosa znowu się wycofa. To nastąpiło po tym, jak odpowiedziała na jego słowa. Nie powstrzymał jej, kiedy się wyswobodziła z objęcia, a to sprawiło, że wampir odruchowo przybrał obojętny wyraz twarzy. - A jakie przychodzą ci do głowy? - Spytał. Zastanawiał się, za kogo Rose go miała. Bo to, że nie jest grzecznym chłopcem, było jasne i sam się do tego przyznał. Odruchowo sięgnął swoich ust, jakby chciał zetrzeć z nich gorycz, która wkradła w mgnieniu oka. Zawiesił na niej wzrok, kiedy siedziała na brzegu basenu. - Co? - Wycedził od razu, absolutnie nie rozumiejąc teraz tego, z czym wyskoczyła. Otworzył usta, żeby odpowiedzieć, ale kobieta go uprzedziła. Odpowiedź i tak nic nie zmieni. Spodziewał się właśnie tego. Tego rodzaju ucieczki. Bo w tym wszystkim nie chodziło tylko o nie odpisywanie na wiadomości. Tylko też właśnie o to, co teraz robiła. Wywlekła coś, czego nie pamiętał i nie umiał sobie przypomnieć. Miała w głowie słowa, których kontekst wycięła na własne potrzeby. Nie potrafiła otwarcie powiedzieć "żegnaj", tylko chciała myśleć, że to ktoś ją opuścił. Bezradnie wiódł za nią wzrokiem, nie mogąc nawet się wypowiedzieć. Jej ostatnie słowa, które okazały się być gorzką propozycją, zadziałały na jednookiego jak po prostu strzał w twarz. Oberwał wiele razy w życiu. W tym momencie chłopiec, który został wypuszczony zza murów, został za nimi z powrotem zamknięty. O to w tym wszystkim chodziło. Otworzyć się i dostać werbalnie po ryju. Potem pogładzić się po bolącym miejscu, zacisnąć zęby i iść dalej. Wziął głęboki oddech. - Znowu to robisz. - Powiedział gorzkim tonem. Chciał zachować względny spokój, ale i tak emocje wypływały przez słowa. - Uciekasz. Dystansujesz się. - Sprecyzował, po czym sam położył ręce na brzeg basenu, żeby wyjść z wody. Odwrócił się do niej tyłem, pozwalając kroplom, żeby swobodnie spływały po jego ciele. Bynajmniej nie zamierzał teraz iść w jej stronę, żeby skorzystać z tej propozycji. - Jeśli chciałaś po prostu się ze mną ruchać, cała ta otoczka była zbędna. Jesteśmy dorośli, nie musimy się bawić w podchody, nie? - Sarknął, a usta wygięły się w nieznaczny, gorzki uśmiech, czego kobieta nie mogła dostrzec, zważywszy na to, że oboje znowu stali do siebie tyłem. Trzeźwość umysłu znowu odeszła, oddając się uczuciu bycia oszukanym. Słowa, jakie wyszły z jego ust, nie należały do niego. On stał się ich świadkiem z perspektywy trzeciej osoby. Tak było lepiej - dystansować się do tych przykrych, niewygodnych słów, jakie się wypowiadało. Zacisnął zęby i przyłożył dłoń do czoła, rozcierając palcami skórę. Żałował, że tym tekstem tylko zagęścił atmosferę, bo jednak mógł postarać się załagodzić napięcie. Odwrócił się w jej stronę i podszedł. - Wytłumacz mi, proszę, o co ci chodzi. Patrząc mi w oczy... - Zażądał, znowu łapiąc ją za ramiona. - ...Albo po prostu każ mi się pierdolić. - Dodał, zawieszając na niej wyczekujące spojrzenie. Mimo wszystko, był prostym człowiekiem. Niedomyślnym. Wolał usłyszeć tak albo nie, mimo że Rose tym językiem nie przemawiała. Chciał tylko, żeby dała mu szanse odkryć, co było powodem tej nagłej zmiany jej nastroju. Tylko, że jemu samemu brakowało subtelności i odpowiedniego obejścia. Szczególnie z kimś tak delikatnym, jak Róża. |
|
| Rose O'Brien
| Temat: Re: Chata w lesie Pon Gru 11, 2023 9:35 pm | |
| Wydawała się skrzywić jeszcze mocniej niż wcześniej. Jakby jej kto wetknął pomiędzy wargi najkwaśniejszego cytrusa. Otworzyła je, usta znaczy się, tak – to prawda. Natomiast nie po to, by odpowiedzieć na pytanie, ale by nabrać powietrze w płuca i głośno je z nich wypuścić. Po co trwonić tak cenną mieszaninę gazów i aerozoli na coś, co było najzwyczajniej w świecie oczywiste? Dobrze pamiętała jego słowa w ‘Mole, mieszkaniu i Atelier. W każdym z tych miejsc składał obietnice bez pokrycia. Najgorsze było to, że mogłaby przysiąc, iż w tym jego błękitnym oku, zmieniającym kolor z niewiadomego powodu, czai się szaleństwo. Popełniał je w swoim łóżku, gdy, otulony ramionami Morfeusza, wymawiał potworności w obcym języku. Popełniał je również wtedy, gdy pozwalał, aby w sercu Rose rozpaliła się tajemnicza iskra, która, nieodwzajemniona i nieznana, pochłonie jej życie, a odkryta i odwzajemniona, wymusi, by błędny ognik zaprowadziła na bagniste pustkowie, skąd nie będzie powrotu. Ignorowała go, gdy trafnie określał to, co niewątpliwie robiła. Znowu. Ignorowała nawet wtedy, gdy zdiagnozował. Ignorowała, bo nie słyszała już nic, prócz jęku własnych demonów. Poczucie odtrącenia przez osobę, która jeszcze chwilę wcześniej całowała tak namiętnie, jakby jutra miało nie być, było do dupy, niezależnie od tego, z czego wynikało. Tym bardziej, jeśli wciąż było się dzieckiem. Małym chłopcem spragnionym choćby jednego okruszka więcej, gdy ten ktoś, kto trzymał bochenek, machał nim okrutnie przed nosem. Machał, machał, aż w końcu rzucił. W kałużę. Wściekłość Rose nie pojawiła się nagle, nie zrodziła jak dziecko zapłodnione przez jakąś tam wątpliwością. Nie. Ta kreatura była w niej cały czas. Nieustannie. Czyhała tylko na moment, gdy pręty klatki, w którą ją zamknęła, staną się bardziej elastyczne. Wypełzła. Monstrum to wywodziło się z czasów wczesnego dzieciństwa, z okresu nastoletniego i… I nie było nic więcej. Utknęła tam. Ugrzęzła, można powiedzieć, na tej zatęchłej ulicy pogrążonej w dźwiękach klaksonów i gwizdach, które słyszała jedynie dlatego, że twarzą, a głównie uchem, przyległa do szyby auta, w którym była namaszczana na ladacznicę. Ponura melodia inicjacji złączona z cichym kwileniem. Słyszała ją. Słyszała za każdym razem: powracała rankiem, południem, wieczorem i nocą. To poczucie braku sprawczości wzrastało na sile. Tak wiele razy żałowała, że czegoś nie zrobiła. Innym znów, że zrobiła. Aż wreszcie ten żal przemieniał się w złość, która parę sekund później osiągała punkt krytyczny i eksplodowała, zwykle skierowana w niewłaściwy cel. Parsknęła. Ja się bawię w podchody?. Rose nie dostrzegła momentu, w którym fala namiętności rozbiła się o skryte za skałą serce i zmyła resztki zdrowych, pozbawionych zgnilizny, myśli. Tych, które mówiły, że Odobescu nie chce jej wykorzystać ani też patrzeć jak ją niewolą. Projekcje przeszłości sprawiały jednakże, że z zasady czuła się gorszym sortem. Obracała sytuację na potwierdzenie własnego obrazu i wtedy, właśnie tak, przejmowała rolę oprawcy. Ucieczka, a potem niehonorowy atak wobec tego, który nieustannie nadstawiał drugi policzek. Potrafiła ciężko zranić. Może to dlatego, że nie była dla niego „nikim”, tylko „kimś”. Inaczej nie brałby udział w tym całym cyrku. Strzeliła w sam środek swojego serca, by na krótki czas uciec zagrożeniu, które stworzyła bez słusznych ku temu przesłanek. Z tyłu, po pociągnięciu za spust, stał jeszcze jeden ranny prócz niej samej. Kula przeszyła ciało na wylot. Gdy pociągnął ją za ramiona, momentalnie wbiła w niego rozwścieczone, błąkające się po białku źrenice. Wychodził z roli, którą dla niego przewidziała. Miał być potwierdzeniem. Nie zaprzeczeniem. — Czemu mężczyźni składają pocałunki na moich ustach, chociaż wiedzą, że chwilę wcześniej wcale nie dotykały one warg, a czegoś zupełnie innego, ich poprzednika? …Poprzedników — odezwała się, od razu śpiesząc z kolejnym, pytaniem. Pozbawionym sensu tak samo, jak poprzednie. Sęk w tym, że najwyraźniej nie potrzebowała żadnych „sensów” i powodów, by wbijać ostrze w swój brzuch i ciągnąć nim zaciekle po trzewiach. — …Czemu ty to robisz? — Głęboko skrywana potrzeba akceptacji i zrozumienia zamieniła się w cynizm, będąc tak naprawdę prymitywną reakcją na to, czego absolutnie nie był częścią. „Albo nie, nie myśl”. – warto byłoby dodać: i nie pytaj, i nie tłumacz, i nie mów. — Bo ci zależy? — Znów. Znów zaczęła rzucać talerzami. Tyle że nie dosłownie. Po prostu obrzydliwe słowa opuszczały jej usta z tempem rozbijanej porcelany przez włoską żonę, która właśnie dowiedziała się, że jej mąż miał wadę kręgosłupa. Mówiąc kolokwialnie: ma dupę na boku. — Widzisz, wszystkim na czymś…— wyszeptała, odrywając pięty od kamiennej posadzki. Prawą dłonią przesunęła po torsie mężczyzny, palcami zahaczyła o kark i zachęcającym ruchem nachyliła go nad sobą. — Zależy — ostatnie słowo wpuściła jak jakiegoś paskudnego robaka, wprost do ucha mężczyzny. Ciepło jej oddechu zawirowało na małżowinie. I wcale nie było przyjemne. Na szczęście lub nie, trwało na płatku ledwie parę sekund, bo nagle opadła, odwracając się plecami. Ta mikroekspresja, która pojawiła się na jej twarzy, gdy wykonywała „piruet”, nie wskazywała na, by cała ta sytuacja przynosiła jakąkolwiek ulgę. Wręcz przeciwnie. Ciemiężyła się, bo nie czuła, by zasługiwała na jego otwarte serce. Bo nie zasługiwała, by otworzyć swoje. A skoro już zaciągnęła kredyt na parę chwil w kojących ramionach, musiała spłacić dług wobec porządku świata. — Polly. Też jej na mnie zależy, choć tak naprawdę chodzi o pieniądze. Rodney? Też mu zależy, ale pod tym wszystkim skrywa się tęsknota za żoną. …Nie jestem inteligentna, to fakt. — Pauza. Przełknęła ślinę, zamykając się na ledwie parę sekund. Cudowna cisza. — Głupia też nie. Powiedz. Czego ty we mnie szukasz? — Wpadła w histerię. Nie krzyczała, nie płakała głośno, nie biegała i nie wyrywała sobie włosów z głowy. Po prostu w jednej chwili coś się w niej stłukło i przyrosła do podłoża, nie mogąc zrobić kroku do przodu. Już od dawna wiedziała, że łatwo popada w paranoję i widzi świat jak obłąkaniec. Ale żeby aż tak? |
|
| Sava
| Temat: Re: Chata w lesie Wto Gru 12, 2023 12:35 am | |
| Iskry, jakie zobaczył w jej oczach przypomniały mu te, jakie zobaczył, kiedy przyszedł do Hangover Mole. Z jej ust zaczęły wychodzić pytania, których nie chciał słyszeć. Albo nie chciał się nad nimi zastanawiać, ale ile można uciekać przed rzeczywistością? Chcąc, nie chcąc, wyobraźnia zaczęła nasuwać obrazy czarnowłosej. Wizje, w których zadowalała mężczyzn w różny sposób. Milczał, przysłuchując się temu bezradnie temu monologowi. Patrzył na nią z mieszanką żalu i smutku. Zapomniał przez to wszystko, żeby jakoś te zbędne emocje zamaskować. Poza tym, nie przytakiwał ani nie zaprzeczał jej słowom. Uległ dotykowi Róży, kiedy zmusiła go do nachylenia się w jej stronę. Te słowa tuż przy uchu... Przeszły go ciarki, ale bynajmniej nie było to wywołane pozytywnymi odczuciami. Przymknął oko i zaraz otworzył. Próbował zrozumieć cokolwiek z jej słów, ale nie miał pojęcia, do czego nawiązywała. I czy w ogóle zamierzała kiedykolwiek przejść do meritum. Obserwował, jak kobieta odchodzi o krok. Na imię mopsowatej sutenerki ożywił się. Zmarszczył brwi, słuchając kolejnych słów. - Polubiłem cię. - Odpowiedział bez wahania, tak po prostu. Już i tak ten mały chłopiec, który dotychczas był skrywany za grubymi murami, został wypuszczony na zewnątrz. Już i tak tej nocy powiedział dużo, więc nie miał nic do stracenia. Sava łączył kropki. Cóż, nietrudno było wywnioskować, skąd to obsesyjne szukanie przez Rose interesowności u innych. Jednooki, cudem, nie miał problemu z tym, żeby zaakceptować fakt, że kobieta coś czuła - czy do niego, czy po prostu czuła się dobrze przy nim, nieistotne. Natomiast czarnowłosa próbowała doszukać się jakiegokolwiek motywu, dla którego Sava chciał się z nią spotykać. Nie mogła uwierzyć, że robił to bezinteresownie. Podniósł rękę, żeby poprawić włosy, które powoli zaczynały schnąć i układać się na twarzy w drażniący sposób. - Zaskoczę cię. Niczego od ciebie nie oczekuję. Serio myślałaś, że spotykam się z tobą, żeby... - Urwał i westchnął ciężko. - W sensie, podobasz mi się. - Urwał i poczuł nagłe zmęczenie. Całą tą sytuacją, wydarzeniami, kłótniami, zmianami nastrojów... Im dłużej nad tym się zastanawiał, tym bardziej, rzeczywiście, jego zachowanie nie miało sensu. Cokolwiek czuł do Rose, nie miało to głębszego uzasadnienia - ale czy musiało mieć? - ...Ale nie chcę cię wykorzystać w żaden sposób. - Dokończył i podszedł ostrożnie do niej, kiedy zastygła w miejscu. Znowu położył dłonie na jej przedramionach, delikatnie, obserwując jej reakcje. Powoli przywarł do pleców, a dłońmi przesunął w przód po skórze, żeby na końcu splotły się na wysokości brzucha, zamykając ją w ponownym objęciu. - Do reszty nie umiem się odnieść. Dlaczego. Po co. Zadajesz za dużo pytań. Ja już zaakceptowałem fakt, że za tym nie kryje się nic więcej. Ty też powinnaś to zrobić. - Powiedział przyciszonym głosem i przełknął głośno ślinę. Był żałosny. Obdarty ze swojej ironii. Nagi emocjonalnie. Spiął się, czując, że Rose znowu będzie chciała uciec z jego objęć. Miała do tego prawo. Emocje zawsze drażniły takich, jak ona. I takich, jak on. - A ty, O'Brien? - Spytał nagle. - Czego ty we mnie szukasz? Polly to twoja szefowa. Rodney po prostu ci płaci. A ja? - Zadał kolejne pytania, szykując się na kolejny cios z jej strony. Może tak powinno być. Cierpienie było mu przeznaczone. |
|
| Rose O'Brien
| Temat: Re: Chata w lesie Wto Gru 12, 2023 11:10 pm | |
| Rose nieustannie powtarzała ten sam błąd: krzywdziła siebie, nie widząc, że głównie krzywdzi wszystkich wokół. Jeśli jednak jakimś cudem dostrzegła skutki tychże działań, natychmiast wpędzała się w jeszcze większą spiralę wstydu i poczucia winy. Zamknięty obieg. Stale powtarzające się elementy. Nic, a nic się nie nauczyła przez te trzydzieści parę lat. Wszystko jak krew w piach. Coś ją przerastało lub groziło załamaniem? Szybko paliła most, żeby przypadkiem nikt nie próbował za nią podążyć i powstrzymać przed autodestrukcją. Nie zastanawiała się nad tym, czy zasługuje na więcej. Nauczyła się brać to, co było, i wierzyć, że to jedyne, co jej się należy. Dlatego w strachu przed kolejnymi bliznami, uciekała się do podłych czynów. Strzelba, nóż, kamień. Wszystko to było dobre, by zranić, ale by zrobić to naprawdę głęboko, wystarczyło użyć jedynie słów. Palą one zdecydowanie dłużej – zaczynają od kłucia, ale uczucie to pęcznieje i rozprzestrzenia się, aż trawi delikatne trzewia. Nie można tarzać się po łóżku z tygrysem, licząc, że nie wyjdzie się z niego podrapanym. Często mówiła: „jest dobrze jak jest”, ale czy były to szczere słowa? Ani trochę. Bolesna przeszłość tkwiła w jej duszy. Pokładanie nadziei w kolejnej, ostatniej, jedynej szansie było oszustwem. Tym najgorszym, bo wobec samej siebie. Bity pies już zawsze będzie się chował przed uniesioną, nawet serdecznie, ręką, tak samo Rose, wielokrotnie zraniona, nie wierzyła, że może zdjąć z siebie to brzemię. Trauma i strach przyrosły do niej jak jakaś paskudna choroba skórna. Fakt, w splecionych dłoniach, zaciśniętych na chuderlawym ciele ramionach, pocałunku i pocałunkach o nieznanych motywach zdawało się kryć zaklęcie, magiczna moc, która pozwoliłaby pozbyć się tej brzydkiej narośli. Dawała sobie pierwszą, drugą, kolejną, aż wreszcie ostatnią szansę, za każdym razem z równie marnym skutkiem. Gdy tylko pomyślała, że nie może być gorzej, Bóg mówił: „Potrzymaj mi piwo”. Musiał mieć z niej niezły ubaw, gdy Odobescu powiedział, że ją polubił. Między nimi nastała cisza. Krępująca cisza. Szum pompy basenowej i dźwięk skapujących rytmicznie kropli wody. Czuła jego obecność wszędzie; aurę żalu i smutku, którą wywołała, cierpkość słów wpadających w uszy, aż w końcu chłód ciała. Było jej wstyd. Chciała uciec i kazać mu się pierdolić, gdy tylko zbierze siły, a mimo to... Rozpłynęła się pod wpływem dotyku, napinając przy tym każdy mięsień na brzuchu. Zachowywała się jak rozwydrzony berbeć, którego wystarczyło przytulić, by przestał rozdzierać paszczę i tupać nogą. Coś w tym było. Tak Savy, jak i Rose, nikt nie nauczył sposobów na okiełznywanie ciężkich, nieznanych emocji. Odwoływali się więc, chcąc nie chcąc, do tego, co znali z domu. Stali się tym, czego w dzieciństwie tak bardzo nienawidzili. Róża nienawidziła być odrzucana i pozostawiana sama sobie. „A ty?”. No właśnie. Co ona. Ten miecz był obusieczny. Zawisł tak nad jego szyją, jak i nad jej własną. — …Nie wiem — przyznała po dłuższej chwili i schyliła głowę. Łzy były takie proste. Wyrażały prosty smutek, choć to, co teraz czuła było po prostu nieludzkie. Przez cały umysł O’Brien przetaczał się huragan, wyrywał myśli z korzeniami, przewracał słupy rozumu, niszczył trzeźwy osąd, a Sava po prostu to, mniej lub bardziej, akceptował. Najgorzej. — Tak bardzo chciałabym, żeby cię nie było… A kiedy tylko odejdziesz… Nie będę mogła znieść myśli, że cię nie ma — ciągnęła, każde słowo wypowiadając z coraz większą trudnością. Drżały jej kolana. Ten ból w piersi, który rozrywał ją na pół, ta rana, która, miała nadzieję, zniknie pod blizną, to było to, prawda? To musi być, kurwa, to. Traciła przy nim resztki godności, a mimo to wciąż było jej za mało. — Co ja mam z tym zrobić? …Z tobą? Z tym… Czymś… — objęła placami jego dłonie, rozplatając uścisk i delikatnie przesunęła nimi na lewo od linii środkowej swojego ciała. Mostek. A za nim już tylko serce (główny winowajca) które dudniło jak ten wielki dzwon kościelny. Zawsze przyśpieszało, gdy tylko był obok. Zupełnie tak, jakby umysł chciał przekazać, że jest zagrożeniem. Cały ten czas nie mogła zrozumieć dlaczego. Przecież jej nie skrzywdził. Więc… Skąd te nerwy. Skąd ten, jak jej się wydawało, strach. O ile to był strach. Coś innego? Nie, niemożliwe. — Czemu... Czemu moje serce tak szybko bije, skoro nie jesteś zagrożeniem? |
|
| Sava
| Temat: Re: Chata w lesie Sro Gru 13, 2023 12:31 pm | |
| Bóg już i tak miał niezły ubaw z jego życia. Zauroczenie w prostytutce było niczym, w porównaniu do innych sytuacji. Gdyby jednak wymienić ulubiony "skecz" tego skurwysyna, co krył się gdzieś o góry za chmurkami, zapewne byłby to moment, w którym Sava skacze z dachu budynku, ale nie umiera, zamiast tego, zostaje przemieniony przez jakiegoś wampira, który uznał za zabawne przywrócić do życia samobójcę, a dodatkowo, obdarzyć go życiem wiecznym. Stał, przylgnięty do jej ciała. Każdy dotyk z jego strony był ostrożny i przemyślany, jakby właśnie obejmował różę i nie chciał nadziać się na kolce. Niezależnie od starań i tak o nie zahaczał. Ból był nieodłącznym elementem życia. Cisza, jaka między nimi zapanowała, sprawiła, że myśli Savy znowu zaczęły pędzić w niewyobrażalnym tempie. Nawet nie wiedział, co robił. Dał się ponieść impulsywnej idei i po prostu ją przytulił. Dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, że posuwał się w tym wszystkim coraz dalej. Ale przecież... Za późno. Sam to powiedział. Zacisnął usta w cienką linię, kiedy z jej ust padły pierwsze słowa. Przymknął oko, starając się opanować myśli. Czarnowłosa mogła poczuć chwilowe rozluźnienie uścisku. Trwało to dosłownie moment, kiedy jednooki zamierzał się wycofać, ale pozostał trwać w tej pozycji, kiedy wypowiedziała kolejne. Zamrugał intensywnie, nie rozumiejąc do końca tych mocno sprzecznych odczuć kobiety. Nie wiedział też, jak na to zareagować. Wkrótce poczuł dotyk na swoich dłoniach. Pozwolił jej powieść dłonie na wysokość serca. Czując jego przyspieszony rytm, Sava odruchowo skupił się na szumie krwi, jaki dobiegał z jej ciała. Czemu... Czemu moje serce tak szybko bije, skoro nie jesteś zagrożeniem? A może właśnie podświadomie czuła, że on jest zagrożeniem? Może był to pewnego rodzaju instynkt ofiary, który podpowiadał jej, że od niego najlepiej trzymać się z daleka? Nie ona pierwsza miała problem z zaufaniem jednookiemu. Może to ten wygląd. Może to przez zachowanie. Może roztaczał jakąś dziwną aurę i wszyscy dookoła byli w stanie określi, jakiego typu osobą był. Rodney też łypał w jego stronę podejrzliwie. - Boisz się mnie? - Spytał tuż przy jej uchu. Nie mógł teraz odpędzić się od myśli, które przypominały mu o tym, że przecież był, kim był. Wampirem. Zawsze wisiało ryzyko utraty kontroli nad sobą. Reakcja organizmu Rose na jego osobę była trafna i jak najbardziej uzasadniona. Szum krwi powoli zamieniał się w pisk, który drażnił w uszy. Niedobrze. Musiał zrobić coś, żeby odwrócić od tego swoją uwagę. - Nieważne. - Uciął nagle i wyswobodził ją z objęcia, ale zrobił to tylko dlatego, żeby jedną rękę przyłożyć na wysokości kolan, a drugą położył na plecach. Trwało to dosłownie chwilę, kiedy czarnowłosa została podniesiona z ziemi. A że była lekka, jak piórko - choć to niewystarczające określenie dla kogoś z wampiryczną siłą - uniósł ją bez najmniejszego problemu. - Znowu za dużo pytań. - Oznajmił z powagą w głosie. - Po co tyle myśleć, kiedy woda jest przyjemna? - Spytał, kierując się w stronę basenu razem z Rose na rękach. Stanął na jego brzegu, żeby za chwilę wskoczyć do płytkiej wody. W końcu przyszli popływać, nie? |
|
| Rose O'Brien
| Temat: Re: Chata w lesie Sro Gru 13, 2023 9:43 pm | |
| „Boisz się mnie?”, zapytał, a O’Brien, jak ten przebity balonik, cicho spuściła z płuc resztkę powietrza, którego zapas zgromadziła, gdy próbowała uspokoić oddech. Można bać się z naprawdę przeróżnych powodów: wystarczyło obejrzeć horror z niesamowicie realistycznymi monstrami o paskudnych ryjach albo, o! Thriller o mordercy z nożami zamiast rąk, który zagania ofiarę w ślepy zaułek. Fanatycy tego rodzaju filmów i seriali pewnie zawołaliby radośnie „Zaraz ją zabije!”, ale Rose byłaby tą żałością, która ukrywałaby strach za lekko uchylonymi palcami. Bo, no przecież, wtedy zbój mniej morduje, mniej kaleczy i płyciej wbija ostrze. — Czasem — przyznała niepewnie i cicho. Bywały momenty, to prawda, w których bała się Odobescu, bo w półśnie pociągnął ją na łóżko, z wykrzywioną w nienawiści twarzą wyklinał coś lub kogoś, a potem „napadł” w ‘Mole pod wpływem nieznanej substancji. Tak, na wspomnienie tych wydarzeń wciąż ściskało ją w żołądku. Częściej jednak strach tańczył po kręgosłupie Róży, wparował do mózgu i ściekał na ziemię, kiedy Sava po prostu był zbyt blisko. I to w ten intrygujący, nieco zakazany sposób. Oh, gdy tylko zamykał ją w ramionach, kciukiem gładził spragnione czułości usta, opierał brodę z lichym zarostem o czubek głowy, namaszczał słowami tak pięknymi, że gdyby zechciała powtórzyć je Katiuszy, tej rosyjskiej prostytutce o niebieskich oczach, zawsze ubranej w białe, tandetne futro, ta nazwałaby ją obłąkaną. Koniec końców, doszła do wniosku, że mężczyzna musiał mieć w sobie, a nie tylko w oku, szaleństwo. To, że upatrywał w pannie negocjowalnego afektu czegoś więcej, niż okazji do upuszczenia z siebie kilku centymetrów sześciennych nasienia, było najlepszym potwierdzeniem diagnozy. I to nie energetyzującego szaleństwa, sprawiającego, iż Rose w końcu sięgnie po życie i wyszarpie radość. Nie, nie. Szaleństwa, które niepokojąco zbliżało go do pacjentów szpitali psychiatrycznych, których zapisano w pasy i umieszczano w pokojach bez klamek i okien. Kiedy poderwał Rose z ziemi, zdołała jedynie zaprotestować niepewnym, gwałtownym jęknięciem. W popłochu położyła mu obie dłonie na ramionach, zahaczając jednocześnie paznokciami przypiłowanymi w migdał o bladą skórę mężczyzny. Chciała odzyskać równowagę, choćby częściową, dlatego nacisnęła palcami na wgłębienie między szyją a obojczykiem Savy i uniosła głowę. Ich usta znowu dzieliło ledwie parę centymetrów. Tylko teraz wcale nie było jej błogo i rozkosznie, gdyż wraz z odlepieniem stóp od ziemi straciła tak równowagę ciała, jak i ducha. Była zdana na łaskę lub niełaskę kogoś, kto uniósł ją tak dynamicznie i niestrudzenie, jakby całymi dniami wznosił pod niebiosa dwustukilowe sztangi albo lepiej – konie zaprzęgowe. Wcześniej się nie bała, a przynajmniej nie aż tak. Róża ważyła tyle, co garść pierza, a on był, jakby na to nie spojrzeć, facetem o sylwetce prawie-atletycznej. Nie powinno to nikogo dziwić. — Co ty…? — krótkie, paniczne zapytanie wyrwało się spomiędzy napuchniętych warg, gdy Odobescu zrobił pierwszy krok w kierunku basenu. Nie podejrzewała go o to, iż planuje ją utopić, ale na wszelki wypadek i tak przeprosiła w duchu za wszystkie błędy i grzechy, jakie popełniła. Amen. — N.. — napoczęła żałośnie, próbując w ostatniej chwili opleść rękoma szyję Savy i nie dać się wrzucić do wody. Za późno. Zniknęła pod taflą, a wzburzona woda natychmiast rozlała się na kamienny obrys wokół niecki. W moment po uderzeniu plecami o ciecz instynktownie odbiła się prawą stopą od kafli, ułożonych na dnie basenu, wynurzając głowę ponad powierzchnię. Gwałtownie złapała brakujące powietrze ustami, wykasłując zaraz nabraną nosem wodę. Ze wciąż zamkniętymi powiekami odgarnęła przyklejone do twarzy mokre, uwolnione z wątpliwej jakości gumki, włosy i przetarła dłonią po oczach i ustach. Bynajmniej nie wyglądało to, jak na filmach – ponętnie i kusząco. Rose była w szoku. Tak gwałtowna zmiana nie mogła zaowocować w nic innego, niż dezorientację. Otworzyła, nadal rozdrażnione chlorem, oczy i odnalazła tego, kto ponosił odpowiedzialność za całe zamieszanie. Sava. Pierwsze parę sekund wpatrywała się tępo, ewidentnie próbowała ustalić, co on u diabła zrobił, a przede wszystkim – dlaczego. Potem, ściągnęła brwi i zmarszczyła czoło, mając silną i nieodpartą potrzebę zrugania go od góry do dołu jak jakiegoś gówniarza. Powstrzymała się jednak i, zamiast kąśliwej uwagi, zapytała: — Co masz na swoją obronę? — siliła się na stanowczy ton, ale sytuacja była na tyle abstrakcyjna i niespodziewana, że nawet powaga, która malowała się na wykrzywionej twarzy Róży, wyglądała po prostu zabawnie. — Głupek — rzuciła z przekąsem, nim Sava zdołał odpowiedzieć i z impetem pchnęła wodę w jego stronę. Kąciki ust Rose mimowolnie powędrowały do góry. Cóż, woda rzeczywiście pomagała lepiej i szybciej niż jakiekolwiek lekarstwo. Skutecznie odciągnęła jej myśli od niekoniecznie przyjemnych tematów. Zachowywali się jak para rozemocjonowanych nastolatków, naprawdę. Dramat gonił dramat, a wszystko to żałość i dziecinada. Ależ jaka słodka to była dziecinada. |
|
| Sponsored content
| Temat: Re: Chata w lesie | |
| |
|
| |
Similar topics | |
|
| |
|