|
The Royal Roast | |
Deus Ex Machina
| |
| Ophelia
| Temat: Re: The Royal Roast Czw Lip 11, 2024 2:31 am | |
| Była punktualnie. Może kilka minut przed. Nawet jeśli mogła po prostu przyjechać po notes - albo mogła odebrać go, kiedy Alex był przy okazji w mieście. Pracował w mieście, z tego co rozumiała - a może niekoniecznie? W końcu oprócz tego czym się zajmował, nie wnikała w jego tryb pracy. Nie pytała, bo nie było i okazji. Nie pytała, przez trwanie pełni. Nie pytała... bo nie wpadła na to. Bo rozmowa nie skierowała się w tamte kierunki? Ale przede wszystkim, cichy głos podpowiadał jej, że to właśnie było przekazanie przy okazji bycia w mieście. A może jednak zaproszenie? To pytanie, dostrzeżenie tej różnicy, to zwątpienie pojawiało się jak mała szpilka gdzieś w tle, pomiędzy pracą, pomiędzy przerwą, kiedy zamawiał napój w kawiarni, czy kiedy robiła zakupy. To była okazja. Nie zaproszenie. Wszystkie zapiski, wszystkie notatki i książki, wszystko mówiło, że lekarze byli zajęci. A nawet jeśli nie sami lekarze, ktoś kto mimo pełni ryzykował zjawienie się w mieście, mógł rzeczywiście być zajętym człowiekiem. Mogła zaoferować, że zjawi się w ciągu dnia - choć może był poza miastem? Może gdzieś wyjechał i nie mógł..? Jakby każda jej myśl starała się racjonalizować. Tak samo jak farby. Zmienił koncepcję. Tak samo jak spojrzenie i pośpiech. To była pełnia. Tak samo jak to, że sama wyjątkowo wcześniej opuściła swój posterunek. Kilkanaście minut, pół godziny. Coś, co nie stało się od dnia, w którym postawiła nogę w archiwum. Coś, na co nikt nawet nie spojrzał. Tak samo jak nikt nie spoglądał na peonię we włosach. W tym samym miejscu, w którym ją pozostawił. Na podobnej wysokości, może nieco dokładniej wpiętą. Może nieco inaczej ułożone włosy - choć wciąż nienaganne, wciąż ciemne i stanowiące idealny podkład na dla wpiętej ozdoby. Jedynej ozdoby. Wiedziała, przy jakim miejscu się umówili. Nawet jeśli powiedział, że zarezerwował stolik. To nie odnosiło się... Tak jak peonia. Tylko, że peonia miała takie znaczenie, którego nie akceptowała. Była jej, od początku w jego założeniu. A głos podpowiadał, że nie mogła. Nie była. Ale jednak była. Gdyby nie, już dawno by zniknęła, wraz z innymi iluzjami. Tak jak miejsce we włosach otrzymała spinka, tak w szafie Ophelii pojawił się nowy wieszak. Jeszcze na dwa dni przed - wieszak, który tylko podszeptywał, że to nie było zaproszenie dla niej. Że to było spotkanie przy okazji. Nawet, kiedy zjawiła się w domu po wcześniej skończonej pracy. Wahała się. Nie powinna si przebierać? Powinna zmienić strój, powinna... Przesunęła wzrokim po budynku, po ulicy jakby wyszukując znajomego samochodu. Stanęła nieco na uboczu, słysząc znów ten dziwny podszept, który jakby z niej drwił - z sukienki odkrywającej ramiona i dekolt, z długich i zdobnych rękawów, które rozszerzały się w łokciu, przykrywając niemalże całkowicie jej dłonie - choć kiedy je unosiła, fale materiału pozostawały z tyłu, jej przedramiona mogły z łatwością wynurzyć spomiędzy nich. Długość sukni dopasowana do jej wzrostu, niemalże do kostek - nie była bardzo przyległa. Również w przedpokoju pojawiły się nowe buty, a na drzwiach, nowa torebka. Torebka, która nie mogła zmieścić notesu - torebka na srebrnym łańcuszku, która mieściła jedynie telefon i błyszczyk. Kosmetyk, który również pojawił się w mieszkaniu, który również potrzebował nowego miejsca. |
|
| Alex
| Temat: Re: The Royal Roast Czw Lip 11, 2024 3:07 am | |
| W piątki w szpitalu było spokojnie - za dnia. Niewiele zabiegów, niewiele operacji, żadnej zresztą poważnej nie planowano na koniec tygodnia. Najbardziej skomplikowane planowano na poniedziałki, gdy ręka była jeszcze świeża, niezmęczona tygodniem pracy. Gdy szpital był pełen, gdy wszyscy lekarze się zjawiali i obsada była większa niż weekendowe dyżury. Problemy z piątkami zaczynały się wieczorem, bo nocami dochodziło do największych wypadków. Przez brawurę, przez pośpiech, przez zmęczenie. Ale wyrwał się wcześniej - żeby przejechać przez miasto względnie bez problemów i korków, żeby spokojnie zmyć z siebie szpitalny dzień. Bo szpitalne dni nie były nigdy czyste. Na szczęście księżyc stracił swoją niszczycielską moc. Ukryła się chwilowo, by powrócić z całą mocą za mniej więcej dwadzieścia osiem dni. Dni dzielące ich spotkanie były spokojne, zwykłe, takie jakich było już wiele w jego życiu. Szpital, przychodnia, dom. I tak w kółko. Nie skończył obrazu, nawet nie dotknął finalnie pędzla, nie potrafiąc do końca sprecyzować, jak w ogóle zacząć to, co miał w głowie, co chciał wyrazić i pokazać. Czuł podskórnie, że to płótno było zbyt małe. Może na większym formacie zmieściłby się ten cały bałagan? Może. To był problem na inny dzień. Zadanie. Pamiętał, żeby zabrać ze sobą notes. Ledwo na dobrą sprawę pamiętał, bo zdążył już wsiąść do taksówki, gdy sobie o nim przypomniał. Wyskoczył z auta, szybko wrócił do środka, by wziąć zgubę ze sobą. Czy to nie było głupie, że ponownie szukał wymówki? Równie dobrze mógł przyjechać i po pracy, na krótką chwilę, żeby podrzucić jej ten notes - w którym, nawiasem mówiąc, ktoś nabazgrał nieśmieszny żart o mamie-torcie, gdy Alex nie zwracał na przedmiot uwagi. Nie był na tyle wścibski, by go czytać, wertować, nawet zajrzeć i pobieżnie zerknąć na zapiski. Był jej. Tak jak peonia. I ten wieczór. Zwykły, normalny, bez żadnych idiotycznych naturalnych satelit krążących nad głową. Wśród ludzi, bez magii, bez uporczywych i natrętnych myśli. Przyjechał taksówką na miejsce i nie od razu ją zobaczył. Nie, inaczej. Zobaczył ją od razu, ale mózg nie powiązał porcelanowej i grzecznie ubranej lalki z czarodziejką, która stała niedaleko wejścia. Miała jej alabastrowe policzki, delikatnie połyskujące wargi, czarne włosy. Miała nawet jej peonię wpiętą we włosy, delikatnie migoczącą w gasnącym wieczornym słońcu. Umówili się, bo szukał wymówki. Ale, jak uznał, Ophelia na wymówki się nie nabierała. Poczuł się głupio przejrzany, nawet jeśli oddanie notesu w rzeczywistości wcale takim błyskotliwym fortelem nie było. Podszedł do niej z uprzejmym uśmiechem. Teraz nie bał się podejść. Teraz był sobą w stu procentach, żadne wewnętrzne demony nie podpowiadały mu, by przetestować, czy na pewno nie jest z porcelany. Nic w nim nie mruczało, że powinien ją pożreć. Nic nie kazało jej uwięzić, zatrzymać przy sobie, skończył się desperacki skowyt żądzy posiadania jej. Posiadania jak rzeczy, posiadania jak biblioteki. Teraz była po prostu śliczną czarodziejką z magicznym kwiatkiem we włosach. Śliczną i zjawiskową ubraną - tak jak mógłby wymagać niepisany dress code takiej restauracji. Białe koszule, skórzane buty. Alex też miał białą koszulę, ale bez marynarki. bawełnianą, prostą. Może nawet tę samą, w której kilka dni wcześniej Ophelia popijała poranną kawę przy stole. - Dobry wieczór. - Żadnej próby zaskoczenia, przestraszenia. Podszedł do niej spokojnie, nie bojąc się tego, co może z nim zrobić jej obecność, jej zapach. Te wszystkie fiołki i róże przebijały się przez smród miasta, torowały drogę w ciemności. Mógłby iść po tylko jej zapachu niczym pies na drugi koniec świata. - Wyglądasz zjawisko. Zapraszam - powiedział tę oczywistość i podał jej ramię, by mogła spokojnie się na nim wesprzeć, by mogli ramię w ramię wejść do środka. Nawet się jeszcze nie zająknął o tym notesie. Na to czas przyjdzie później. Zatrzymali się tylko na chwilę przy kontuarze kierownika sali, by Alex zakomunikował, że rezerwacja na nazwisko Aluclair, na 19. Krótki przystanek do stolika przy oknie, trochę na uboczu, trochę w najdalszym kącie. Jemu nie przeszkadzali inni ludzie, nauczył się wśród nich żyć. Ale nie wiedział przecież, czy i Ophelia ma do nich tak lekki stosunek. Dotarli do tego nieszczęsnego stolika, Alex odsunął Śpiącej Królewnie krzesło. Jej zapach nadal mógłby paraliżować - ale nie niosło to ze sobą destrukcyjności. Nadal pobudzało wyobraźnię, rozżarzało wewnętrzne ognie, ale nie było chorobliwe i tak gwałtowne, że aż bolesne. - Jak się dzisiaj czujesz? - zapytał, odkładając notes na bok stolika, od razu sięgając po kartę. Przyjechał taksówką. Taksówką planował wrócić. Był piątek, nikogo nie zabił na stole, można było świętować. |
|
| Ophelia
| Temat: Re: The Royal Roast Czw Lip 11, 2024 3:41 am | |
| Zapamiętywała drobne szczegóły. Zapamiętywała, bo przecież to robiła cały czas. Zapamiętywała, bo na tym polegała jej praca. Czasem zapamiętywała podświadomie - tak jak teraz zerkając na tablice rejestracyjne, nie widząc nigdzie tej znajomej przy samochodzie, którym jechała dwa razy. Czasem zapomniała uwzględnić czegoś, zapominała że każdy był inny - że ludzie funkcjonowali inaczej. Wyjścia, zaproszenia, podobne rzeczy były dla innych naturalne. Czymś, co się zdarzało i czymś co miało miejsce. Ale dla niej? Rzadko kiedy. Niemalże nigdy. W końcu jej dzień oscylował tylko wokół pracy. Praca, czytanie i sen, często przemieszane i trudne do wyznacznia, kiedy co miało mieć dokładnie miejsce. Podświadomość nie chciała akceptować, nie potrafiła się dostosować do nagłej zmiany, której nie rozumiała. W końcu umówili się. Wymówka? Było po drodze, nic nie stało na przeszkodzie. Tak robili... ludzie? Tak się zachowywali, kiedy piątek oznaczał koniec tygodnia dla wielu. Kiedy piątek był momentem spotkań, odpoczęcia... Przesunęła wzrokiem na drugą stronę ulicy, jakby chcąc sprawdzić czy to nie tam mógłby pojawić się samochód. Nie sprawdzała godziny, jakby jakiś cichy szept miał jej powiedzieć, że przecież nie przyjdzie. Jakby jakiś szept kazał jej sprawdzić wiadomość o tym, że jednak coś się wydarzyło. Był lekarzem. Mogło coś się wydarzyć. Pacjent mógł być istotniejszy od spotkania w piątek. Mógł być istotniejszy od notesu, który dziwnie nie posiadał miejsca dla siebie. Na który żadne z nich nie spojrzało, o którym żadne z nich nie pomyślało, o którym żadne nie wspomniało. Nie miał miejsca w torebce Ophelii, nie w tej - ale nie był też własnością Alexa. Zupełnie jakby nie powinno go tutaj być. Obróciła głowę, słysząc głos i dostrzegając biel koszuli. Lubił biel? Tak jej się wydawało. Jasne kolory, biele - tak jej się zdawało. Może ciemne kolory zbyt mocno kojarzyły się z nocą? Z pełnią? Podniosła wyżej spojrzenie, na twarz. Chociaż wiedziała, kto do niej mówił. Nie musiała sprawdzać telefonu, nie musiała odczytywać wiadomości. Nie musiała przyznawać racji cichemu głosu z tyłu głowy. - Dobry wieczór - odpowiedziała, łagodnie się uśmiechając. Co powinna odpowiedzieć? W jej głowie przebiegały tysiące i setki odpowiedzi, nie z książek po które zazwyczaj sięgała. Mieszały się, wszystkie na raz. Jakby sama nie wiedziała, gdzie szukać - nie wiedząc czego szukała. - Dziękuję. Chciałam ubrać się odpowiednio do miejsca... - przyznała cicho, nawet jeśli bała się, że nie powinna ubierać się odpowiednio. Że to nie było jej miejsce, aby ubierać się odpowiednio - nawet jeśli spędziła więcej czasu niż kiedykolwiek wcześniej w życiu, aby znaleźć jedną sukienkę, jedną torebkę, jedne buty. Oparła się na jego ramieniu, idąc. Zapamiętała jego nazwisko, kiedy je podał. Francuskie? Tak jej się zdawało. Może to wyjaśniało zamiłowanie do sztuki? Czy Francja nie kojarzyła się z romantyzmem? Czy sztuka się z nim nie kojarzyła? A może było to po prostu zainteresowanie, którego się nauczył? Coś, do czego lubienia przywykł? W końcu miał na to czas, na szukanie czegoś poza pracą. Nie rozglądała się na boki, nie zastanawiała się nad ludźmi. Nie obcowała z nimi wiele, ale nie miała do nich silniejszych odczuć. Byli nieświadomi, byli różni. Nie była nieuprzejma, nie była wrogo nastawiona. Po prostu byli i funkcjonowali wokół czegoś, czego nie dostrzegali. Zajęła miejsce, kiedy Alex odsunął dla niej krzesło, dopiero wtedy rozglądając się po sali. Krótko, przelotnie. Mogła jeszcze zapamiętać wystrój, wracając spojrzeniem do mężczyzny. Byli tutaj. Przy stoliku, który zarezerował, a notes leżał na stoliku. A jednak nikt zdawał się o nim nie myśleć, nie dostrzegać. - Dobrze, dziękuję. Sen względnie wrócił do normy - powiedziała, może tylko omylnie twierdząc, że pytał o to? O jej stan, o jej chorobę. W końcu był lekarzem - w końcu to były jedne z pierwszych pytań, które zadał. Również sięgnęła po kartę, jakby w ruchach po nim. Nawet jeśli znała słowa i rozumiała nazwy, wszystko wydawało się być... obce. Dziwne? Przytłaczające. - Mam nadzieję, że również wypocząłeś? Przed powrotem do pracy po... swoim urlopie - powiedziała, bo nawet jeśli zdawali się być nieco dalej, wciąż rozmowa o pełni mogłaby być dziwna i nietypowa. O przemianie. O zmiennokształtnych, o magii. - Nie pochodzisz z Anglii? Czy nie trzymasz się własnego imienia? - zapytała znów, bo w końcu niektórzy długowieczni zmieniali miejsca zamieszkania, swoje imiona - teraz coraz częściej. Średniowiecze, Francja... w końcu różniła się od Anglii. Choć może nie tak bardzo? |
|
| Alex
| Temat: Re: The Royal Roast Czw Lip 11, 2024 11:47 am | |
| Chciała ubrać się adekwatnie do miejsca. Mogła równie dobrze założyć długą spódnicę i białą czy czarną koszule, to również spełniałoby jak najbardziej podstawowe założenia dresscodu. Ale Ophelia - świadomie lub nie - poszła dalej. Alex nie wiedział, że to była zupełnie nowa sukienka na kompletnie nowym wieszaku, kompletnie odmienna od pozostałych ubrań w szafie. Że ta sukienka eksponująca dekolt, odsłaniająca ramiona, jest tak wyjątkowo jakby nie na miejscu. Mógłby wprawdzie domyślać się, stawiać nieśmiałe hipotezy - ale dla niego Archiwum nie definiowało jej. Była archiwistką, ale przecież była kimś znacznie więcej. Może lubiła coś jeszcze poza czytaniem? Może jeździła na łyżwach, nartach, może szydełkowała? Alex nie wyobrażał sobie, jak można spędzić całe życie, nie szukając w nim czegoś przyjemnego. - Wyszło doskonale - odparł. Małe to były słowa. Czy tak to zasadniczo nie powinno wyglądać? Było aż sztampowe. Poznali się przypadkiem, gdy jedno z nich miało problem. A potem poszli na kolację, bo jedno z nich zgubiło coś, co znalazło to drugie. To byłoby niemal ludzkie, gdyby nie wpływ pełni tamtej jednej nocy. Przecież ludzie tak, robili, prawda? Magiczni zresztą też. Notes, ta wymówka, leżał na skraju stolika. Czy nie powinien oddać go na początku? Może i tak. Po prostu o tym nie pomyślał - skupił się na tym miękkim otulającym niczym koc zapachu, wyłuskiwał go spośród innych niczym pestki słonecznika. Skupił się na niej. Na tym jak światło odbijało się od jej oczu i nadawało mu dodatkowe barwy, na drobinkach brokatu na jej ustach, na włosach dookoła kryształowej peoni. - Zdecydowanie. Nie znoszę pełni, przysięgam. Najchętniej zamknąłbym się w jej czasie w bunkrze - mówił spokojnie, kompletnie nie przejmując się ludźmi. Każdy przecież zajęty był sobą. Każdy pilnował swojego stolika i swojej kompanii, co zresztą przyszłoby śmiertelnikowi z podsłuchiwania ich? Odetchnął głębiej, bardzo przy tym zadowolony, że może. Że wciąganie przy niej powietrza, tak po prostu, nie zakończy się wielką katastrofą. - To tylko trzy dni w ciągu miesiąca, ale bardzo dają się we znaki. Wszystko jest bardzo intensywne. Wszystko było. Odczucia, magia, emocje. Miksowały się i były podjudzone przez ten wewnętrzny pożar. Czasem nie sposób było go w pełni kontrolować, czasem trzeba było po prostu redukować straty. Po samym nazwisku wywnioskowała, że nie pochodził z wysp? Dawno już, całe wieki temu, wyzbył się francuskiego akcentu przy mówieniu w innym języku. Podniósł na chwilę wzrok z karty na Ophelię. Boże, zapierała dech w piersiach. Taka delikatna, przepiękna, prawdziwa porcelanowa lalka. Mógłby godzinami patrzeć na nią niby na dzieło sztuki, podziwiać każdy detal. - Z Paryża - sprostował, od razu zdradzając i swoje ojczyste miasto. - Stolica mody, sztuki, kuchni. Jeśli za czymś tęsknie najbardziej, to właśnie francuska kuchnia. Bez urazy, ale wyspiarze nie potrafią gotować - oznajmił z uśmiechem. Niezobowiązująco. Lekko. - A ty? Jesteś przeklinaną przez moich przodków wyspiarką? Domyślał się, że przypuszczalnie owszem. Jeśli większość życia spędziła na czytaniu i zdobywaniu wiedzy, całkiem możliwe, że nigdzie się nie ruszała. |
|
| Ophelia
| Temat: Re: The Royal Roast Czw Lip 11, 2024 12:15 pm | |
| Nie mógł wiedzieć, jak ubierała się codziennie. Nie mógł wiedzieć, że nosiła niemalże to samo, w czym dorastała - czasem jedynie wymieniając stare na nowe. Czasem zamiast samych spódnic pojawiły się pierwsze spodnie, czasem pojawiła się innego materiału koszula. Nowa fryzura. Krótkie włosy były łatwe w utrzymaniu, nie myślała o nich bardziej niż rano przy ułożeniu. Nie plotła, nie spinała... Chociaż spinka pojawiała się na jej włosach od trzech dni. Czy ktokolwiek widywał ją wcześniej, dostrzegł to? Barista skomplementował, ten który niemalże codziennie rano podaje jej kawę, kiedy wychodzi do swojej pracy. Ten, z którym nie zamienia praktycznie słowa, bo on zna jej zamówienie. - Wydaje mi się, że masz taką możliwość? Nikt nie będzie raczej ci robił wyrzutów... Chyba, że zdarzy się wypadek, tak jak ostatnio? - powiedziała, nie będąc pewną... Czy powinni o tym rozmawiać tak otwarcie. Była ostrożna, mogła zawsze użyć telepatii. Rozmawiając w ten sposób, mogliby do woli rozmawiać na każdy temat, mogliby... Ale mogłaby też uciec jakaś myśl. Jakiś komentarz. Nie jej, jemu. A może był przyzwyczajony, może nauczył się? Dla niej taka rozmowa była niczym druga natura. Ale co jeśli... Jakaś myśl by się przedostała. Nie wiedziała czy chciałaby wiedzieć. Nawet gdyby to nie było straszne, niemiłe. Nie wiedziała, tak po prostu... - Całe szczęście noce są krótsze, nawet jeśli lato nie sprowadza ze sobą upałów, nie takich codziennych. A za dnia jest odrobinę łatwiej, wspomniałeś? - a może zasugerował, może wyszło gdzieś pomiędzy wierszami. - To prosta kuchnia. Kuchnia biednych, zapracowanych. Sycąca. Chociaż możliwe, że przez lata nie zmieniła się tak bardzo - przyznała, łagodnie się uśmiechając. Przesunęła na moment wzrok na mężczyznę, choć wróciła do karty, kiedy dostrzegła, że na nią spoglądał. Jej wzrok przeniósł się na listę napojów, nie na alkohole. Czy czasem zdarzało się jej napić? W nielicznych sytuacjach. Ale czy nie była teraz przy stoliku z lekarzem? Który miał świadomość, że przyjmowała leki? Który miał świadomość, z czym się zmagała? - Odwieczny konflikt Anglików i Francuzów... Tak, i nie. Walia. Już wtedy, jeśli dobrze pamiętam, rzeczywiście zmagała się z tym aby stać jako Walia, a nie część podległa Anglii - przyznała, choć jej pochodzenie nie mówiła nic. Nie budowało żadnej osoby, żadnego charakteru. Paryż, stolica sztuki i romantyzmu, Paryż który w średniowiecznych czasach choć pięknie przedstawiany, śmierdział przez brak kanalizacji. A jednak zdawało się dla wielu, że nie było piękniejszego nieba niż to nad Paryżem. - Dlaczego Anglia, Birmingham? Jeśli możesz z łatwością udać się gdziekolwiek? Nie Londyn, w którego muzeach zamknięto połowę piękna i bogactw świata? - zapytała, bo dlaczego nie Paryż - tu mogła być łatwiejsza odpowiedź. Aparaty, telefony, internet. Świat się rozwijał, a zachowanie anonimowości nie było aż tak proste jak kiedyś... - Więc... Alexandre Aluclair, tak? - zapytała cicho. W końcu przedstawił się jako Alex - ale jak wielu było ich w Anglii, w Stanach, nie tylko. Było to imię proste i łatwe do zapamiętania, do przedstawienia się. Tym bardziej, kiedy wcale nie leżało tak daleko od prawdziwego. I nawet nie dostrzegła, że litery w karcie wcale nie układają się w słowa. Wcale ich nie zapamiętuje, nie przykuwa do nich uwagi. Raczej słucha, jakby karta nie miała najmniejszego znaczenia. Była pretekstem, tak jak notes leżący na stole. |
|
| Alex
| Temat: Re: The Royal Roast Czw Lip 11, 2024 1:28 pm | |
| - Przeważnie mam. Widziałaś, jak mieszkam. Z dala od ludzi, z dala od wszystkiego. Nie chciałbym kogoś w czasie pełni skrzywdzić - powiedział to tak lekko, spokojnie. Jakby wcale na głos, w ludzkiej restauracji, nie mówił o przemianie w zwierzę pod wpływem pełni. On wiedział, że ludzi to nie obchodzi. Nie tutaj. Tutaj przychodziła przeważnie banda snobów, a ich nie interesowało jakieś tam cudze życie. Było przecież tylko tłem dla nich samych. I oni były tylko tłem na sobie podobnych. - Takie wypadki zdarzają się, niestety, dość często. Nie wszyscy są tak ostrożni jak ja, ale i nie widzieli tego samego. Tym razem wilkowi udało uciec się Łowcy, ale jak długo da radę? - zasmucona nuta wkradała mu się w te słowa. Chłopak był młody. Niedoświadczony. Miał może dwadzieścia lat. Może był na radarze tego Łowcy od dłuższego czasu? Chociaż Alex nie sądził, żeby chłopakowi udało się przeżyć. Widział i wiedział, co potrafią Łowcy. Ich brutalność i zawziętość była godna pozazdroszczenia, jeśli trafili na czyjś trop, to z reguły taki nieszczęśnik musial pożegnać się ze swoim życiem. Albo uciec na drugi koniec świata i tam lizać swoje rany. - Tak, znacznie. Nadal zmysły są zabójczo wręcz wyostrzone, emocje buzują niczym woda we wrzącym kotle, ale można to zatrzymać. Nocą… - zawahał się krótko. Odwrócił na chwilę wzrok od Ophelii i po raz pierwszy spojrzał na tej nieszczęsny notes, który należał do niej. - Nocą kontrola jest bardzo trudna. To w końcu nasza pora, dawniej polowaliśmy nocą na wampiry - to zdanie powiedział znacznie ciszej juz, by tylko ona mogła usłyszeć. Westchnął ciężko. - Ale to nie te czasy, mamy innego wroga. Więc zostają w nas te pierwotne instynkty, te trochę bardziej krwawe. Jedna prosta emocją może doprowadzić do wybuchu. Zbyt łatwo temu ulec. Każdej emocji. Teraz nie było potrzeby polegać na wampiry. Teraz zmiennokształtni mogli się z nimi nawet przyjaźnić, gdyby nie cuchnęły tak obrzydliwie. Mieli wspólny front, nie był owiec potrzeby walczyć między sobą. I te wszystkie emocje nie miały ujścia. Alex wrócił myślami do tej nocy. Zastanawiał się, jak bardzo blisko był wtedy? Gdy siedziała taka nieświadoma na tym fotelu. Zabiłby ją czy zgwałcił? Co by się stało? Skrzywił się lekko sam do siebie, wbijając wzrok w kartę. Lepiej o tym nie myśleć. Skierował wzrok ku koniakowi, ku whiskey. Jedną czy dwie szklanki, nic więcej. Tak dla trawienia, tak dla zdrowia. Mógł sobie pozwolić przecież. Zaśmiał się na jej słowa i pokręcił głową. - Strasznie dziwnie wymawiasz “obrzydliwa” i “niejadalna” - poprawił ją z rozbawieniem. Uśmiechała się tak łagodnie i lekko, ten drobny grymas rozświetlał jej twarz. Chociaż Alex uznał, że i tak podobała mu się najbardziej z tymi rozczochranymi włosami, w tej białej koszuli. Teraz wyglądała niczym prawdziwe arcydzieło, ta suknia ze zdobionymi rękawami, ten delikatny makijaż. Ale chciał, żeby uśmiechnęła się bardziej. Pokazała więcej tej zamkniętej pod archiwistka Conventusu dziewczyny. Siedziała tam, skulona i taka słodka, że można by ją pożreć. Czasami nawet dosłownie. - Mmm, tak. Odwieczny konflikt, tak stary, że ludzie chyba zapomnieli, o co poszło - jak między Niebem i Piekłem, wampirami i wilkołakami, Łowcami i nadnaturalnymi. Tak, dlaczego Anglia, Alex? Zwykle starał trzymać się z dala, a Comventus upodobał sobie Anglię właśnie. Uśmiechnął się. - Powód jest prozaiczny i cię rozczaruje: praca. Tutejszy szpital zaoferował mi posadę Kierownika Oddziału Chirurgii - praca, praca, praca. Miał tutaj jeszcze kilka lat. Niedawno się przeniósł, więc i mógł zostać jeszcze z piętnaście, może dwadzieścia lat. Później będzie musiał się przenieść, zniknąć, by nikt nie zadawał pytań, dlaczego wciąż wygląda tak samo. - Mieszkalem tez w Rosji, Stanach, Włoszech, Polsce. Ale chciałbym kiedyś zostać na dłużej w Australii i ją zwiedzić bardzo dokładnie, zobaczyć. Kiedyś. Może zrobi sobie przerwę od bycia lekarzem? Od organizowania lewych dokumentów, paszportów, dyplomów potwierdzających kwalifikacje i faktycznie znowu pozwiedza? Zabrałby ze soba plecak, mercedesa zamienił na rower. Lubił swój dom, lubił swój spokój. Ale jak długo można trwać w tym samym? - Dokładnie. Alexander Aluclair. Oraz jego przepiękna i zabójczo inteligentna towarzyszka. Ophelia…? - i to był moment, w którym i ona powinna podać swoje nazwisko. Oraz drugie imię, jeśli je miała. Przybył zaraz po tym kelner, by zebrać ich zamówienie - choćby i na same napoje oraz przystawki. Alex pozwolił najpierw wybrać Ophelii, by podała swoje preferencje i na co miała ochotę, lub dać jej jeszcze więcej czasu, na namysł i odesłać kelnera. Bo ten wieczór był przecież dla niej. On też był tam dla niej. I może lepiej, że nie sięgała do jego umysłu telepatia, Alex nie był z nią aż tak obyty. Mogłoby mu się coś wymknąć. Tak po prostu. Jakaś przypadkowa myśl, jakaś przypadkowa emocja, jakoes wspomnienie, że serce zamarło mu na sekundę i pominęło jedno uderzenie, gdy ją zobaczył, że przyszła. |
|
| Ophelia
| Temat: Re: The Royal Roast Czw Lip 11, 2024 2:22 pm | |
| Czarodziejom było łatwiej - byli tak blisko, a jednocześnie tak daleko od zagrożenia. Jakby byli najbardziej dostosowani. Jakby... po prostu mieli przetrwać wszystko, co miał świat na nich sprowadzić. Ci, którzy nie zmieniali się i których funkcjonowanie nie było dedykowane przez porę dnia i nocy. Maskarada w końcu miała być również i ich bezpieczeństwem - przed Łowcami, przed Watykanem. Nie zwracać na siebie uwagi, żyć w harmonii ze wszystkim dookoła. A jednak natura magiczna nie była tak spokojna. Nudzili się - długowieczni posiadali swoje humorki, swoje głody i upodobania. Różne. Posiadanie niewolników? Potrzeba pożywania się na krwi? Jakiś dziwny sadyzm, chęć krwi... Długowieczność różnie wpływała na niektórych. Sama Ophelia zdawała się po prostu trwać, czytając. Nic więcej, nic mniej. - Jeśli Łowcy są na jego tropie... może mieć góra kilka dni, jeśli tutaj zostanie - powiedziała, a kolejna myśl pojawiła się w głowie. Czy jeśli młody zmiennokształtny miał kilka dni, czy jeśli ta nagła sytuacja była związana z atakiem Łowcy - czy to znaczyło, że Alex... Czy to znaczyło, że ktoś mógł wtedy obserwować? Łowcy, Watykan? Mogli obserwować i bez tego. Mogli być na tropie - ale czy zwykłej kobiety? Nie, mogli podejrzewać, że była czarodziejką - ale mogliby podejrzewać, że po prostu znała zmiennokształtnego jako człowiek. Z różnych powodów. Jeśli widzieli jego przemianę. Jeśli widzieli go pomagającego... Czy on również miał kilka dni? Czy również jego gonił czas? Czy... - Powinien się zdecydować gdzie się udać. Nie powinno już go być na wyspach - powiedziała cicho z lekkim zamyśleniem. Ze spojrzeniem, które spoglądało na kartę dań, ale wcale nie czytało. Słuchała o pełni, jak działała i odbierała kontrolę. To wszystko pokrywało się z jej wiedzą. - Teraz są łatwiejszym celem dla Łowców. Szczególnie, kiedy dzień jest tak długi - stwierdziła, bo w końcu jak łatwo było pozbyć się wampira, który spał? Który nie miał kontroli w południe, nawet świadomości że coś mogło się wydarzyć? Wystarczyło odkryć okno, wrzucić zapałkę... - Myślisz, że mogli... widzieć cię wtedy? Łowcy? - zapytała cicho, choć nie chciała znać odpowiedzi. Dlaczego w jej głowie pojawiła się wizja ogrodu, który powoli stawał się dziki, nie zadbany tak jak teraz - w tym domu, który był tak ogromny. Ogród wdarłby się do środka? Zajął miejsce dębowej podłogi? Zaśmiała się cicho. Może nieco nerwowo - choć bardziej przez niechcianą wizję, która się pojawiła. Nie znali się długo, nawet w ludzkich ramach czasowych. A jednak wizja, że mógłby zniknąć nawet jutro, była jeszcze bardziej... dziwna? Krótka? Jak mrugnięcie. Czym jest kilka dni, kiedy mówili o potencjalnej wieczności? Kilka dni, które z czasem większość długowiecznych zapominała. - Nie jest tak źle jak kiedyś. Restauracje oferujące różne dania... Choć mam wrażenie, że obiady, które jadłam kiedyś, nawet dla niektórych Anglików byłyby niejadalne, rzeczywiście - powiedziała łagodnie, z uśmiechem, nie wiedząc w końcu zbyt wiele o jedzeniu - o kuchni, o smakach. Nie w praktyce, może w teorii. Popadała w schematy z łatwością. Ten sam posiłek każdedgo dnia, o tej samej porze... - Och. Powód pracy jest bardzo zrozumiały. W końcu sama jestem tutaj właśnie przez wzgląd na pracę - stwierdziła. Ale czy dla niej robiło to różnicę? Bycie gdzieś, z jakieko innego powodu? Tam, gdzie ją wyślą, tam zostanie. Tam będzie trwała. Tak długo, jak nie zostanie wysłana w inne miejsce - i kolejne, a może nie zostanie po prostu zwolniona ze swojej pozycji. Co wtedy? Gdzie mogłaby się udać? Nie wiedziała. Nie znała tej odpowiedzi. Nie zastanawiała się nad odpowiedzią. - Wszędzie jako lekarz? - zapytała, nie wyobrażając sobie takich zmian - takich podróży. Czy sama opuściła kiedyś wyspy? Na pomniejsze, gdzieś w Irlandii, może nawet była we Francji? Nie wiedziała wtedy. Zadanie było zadaniem - kradzież była kradzieżą, której musiała dokonać. - Nic nie stoi ci na przeszkodzie? Chociaż Australia rzeczywiście ma dość restrykcyjne prawo wjazdu, wwożenia... Sierść w bagażu może zrodzić pytania - powiedziała, może nieco w zaczepnym tonie. Wciąż się uśmiechając, może nieco bardziej wesoło. - Ophelia Keres - powiedziała. Towarzyszka? Przepiękna? Odbiło się to echem w jej głowie. Zwracało uwagę, zapamiętywała każde słowo, słuchała uważnie. Nawet jeśli jej spojrzenie wciąż było utkwione w karcie - słowa w niej nie miały znaczenia. Ani to co podała kelnerowi. Krem na przystawkę. Z czego? Z jakiego warzywa? Co wzięła do picia? Wodę, po prostu? Tak jej się wydawało, kiedy odkładała kartę na bok, bo ta nie miało znaczenia. Kiedy jej spojrzenie w końcu skierowało się na Alexa. Sięgnęła też powoli po notes. Jakby chciała czymś zająć dłonie - ułożyć na kolanach? Dostrzegła, że pióro było niedomknięte. Atrament mógł się wylać... Otworzyła notes, aby to poprawić. - Oh... Nie wylał się tusz w twoim samochodzie..? Przepraszam chyba... - urwała krótkim śmiechem jakby czymś rozbawiona, prędko zakrywając usta. Zamknęła notes, odkładając go na stół jednak. - Przepraszam. To... to zapomniałam. Musiałam tam to zapisać i... zapomniałam, nie spodziewałam się chyba... - wyjaśniła cicho, może nieco sama sobą zażenowana żartem o tym, co mogła zrobić mama tort. Chociaż jej słowa wcale nie pasowały - zapomniała o zapisaniu czegoś we własnym notesie? Nie dostrzegła nawet tego, że to zaprzeczało jej całej osobie. Nie zapominała. Ale kto inny mógłby? W końcu nie Alex. Nie podejrzewała go o to... - Co zrobi matka-tort jak jej zjedzą dzieci? urodzinowy, nawet nie wiem czemu to tam zapisałam... wybacz. To.. zazwyczaj spisuję tam plan dnia. Zadania na dzień. Nawet jeśli zwykle pamiętam.. - powiedziała cicho, wciąż przykrywając dłonią swoje usta, jakby w łagodnym zawstydzeniu na własne słowa - na słowa tam spisane. Skąd... się to tam wzięło? |
|
| Alex
| Temat: Re: The Royal Roast Czw Lip 11, 2024 3:53 pm | |
| Czy istniała szansa, że Łowcy go widzieli? Możliwe. Istniała na to szansa. Niewielka, bo niewielka, przecież w walce i sam watykańczyk został ranny, bardziej prawdopodobne, że się wycofał i będzie ponownie tropił. Mógł zajrzeć do darmowej kliniki, do której chłopak trafił. Może obserwował. Ale przecież Alex nie rzucał się w oczy. Nie afiszował. Pracował zresztą w szpitalu, ratował ludzkie życia - tak przecież istotne dla Watykańskich. Ale czy miało to znaczenie na dobrą a sprawę? Uśmiechnął się lekko, nawet z lekka pokrzepiająco. - Chlopak ma kilka dni, jeśli ma rozum. To wilk, więc jego alfa powinien go odesłać jak najszybciej i najlepiej z całym klanem - w końcu tacy jak oni musieli być gotowi na nagłą konieczność opuszczenia kraju. Alex też. Miał swoją własną czarna torbę głęboko w szafie. Leżały w niej spakowane próżniowo ubrania, fałszywe dokumenty, gotówka. W mieście na opłacanym parkingu stało auto zarejestrowane na fałszywy dowód, czekało z pełnym bakiem, zawsze sprawne. Na wszelki wypadek. Gdyby okazało się, że Łowca złamał statystykę. - Myślę, że jestem bezpieczny. Uwierz mi, że wiem, kiedy ktoś mnie śledzi - w razie czego mógł zawsze użyć magii światła. Stworzyć iluzję samego siebie, uderzyć skumulowanym w postaci kulistej złamanym światłem w oczy. I uciec. Żaden tam był z niego wojownik. Nigdy się tego zresztą nie uczył. Nie widział potrzeby, może nie chciał. Tyle lat, tak wiele ze sam tracił czasem rachubę, a nigdy nie trzymał poprawnie choćby miecza. - Czasem jako malarz. Rzeźbiarz. Kiedyś miałem też winnice, we Włoszech - odpowiedział z uśmiechem. To były bardzo spokojne czasy. Malować, rzeźbić. Z Winnica było nieco więcej pracy, ale również bardzo przyjemnej w jego mniemaniu. Mógłby buc przypuszczalnie kimkolwiek by tam zechciał, miał przecież bardzo dużo czasu. I jeszcze więcej środków. Trupy wysypywały się z jego konta bankowego, ale przecież on oficjalnie niczego o tym nie wiedział. Nie interesowało go, w jaki sposób Armin zdobywa pieniądze dopóki je zdobywał. Trup w szafie. Bardzo duży. Ophelia Keres. Też miała z pewnością swoje demony, te zwłoki ukryte pod materacem. Każdy je miał, jedni tylko gorsze niż inni, albo mniej uporczywe. Dla niego jednak jej trupy nie miały teraz znaczenia - b liczyła się ta właśnie konkretna chwila. Wydawało mi się, że była przez chwile nieswoja, gdy to powiedział. Gdy tak lekko rzucił tymi pochlebnymi epitetami. Sam poprosił o koniak. I również wodę, gazowaną i z cytryną. Również krem, dyniowy. Na przystawkę ciasteczka krabowe i krewetki w tempurze podane z jakimś śmiesznym czerwonym sosem za serwatkę w wysokim kieliszku do Martini. Ale to było również tylko tło. Chwilowy przystanek, bo kelner musiał sprawdzić bilety, nim poszedł dalej, do baru. - Nie sądzę, nie. Nie zwróciłem uwagi - byk prawie pewien, że żadnego tuszu nie zauważył. A potem zamarł po prostu, patrzył na Ophelię przez dwie długie sekundy szeroko otwartymi oczami. Zaśmiała się. Krótki to był dźwięk jak uderzenie deszczu o dzwonki, tak delikatny i uroczy. Alex z rozbawieniem pomyślał, że była doskonała w swoim fachu. Fantastyczna czarodziejka, rzucała uroki, wcale nawet nie używając magii. Zaśmiał się, gdy przeczytała ten żart. Pokręcił głową i westchnął ciężko. Nie chciał wyciągać tego trupa z szafy tak szybko. - To… przepraszam, to z całą pewnością mój brat. To jego ulubiony żart - oznajmił że skrucha, gdy kelner przynosił napoje. Dwa razy woda i raz koniak. I ciasteczka krabowe. - Nie mam pojęcia, kiedy zdążył to napisać, był u mnie tylko chwilę. Nie wspomniał jednak, że to co było chwilą dla nich wcale nie musiało być chwilą dla Armina. Gdy ktoś zginął czas, to mógł bardzo łatwo i niezauważenie robić cokolwiek. A on uwielbiał przecież te swoje czasoprzestrzenne zabawy. |
|
| Ophelia
| Temat: Re: The Royal Roast Czw Lip 11, 2024 5:24 pm | |
| Skinęła delikatnie głową na jego zapewnienie. Cóż, stado miało swoje zasady - zmiennokształtni mieli swoje zasady. Jak wielu było czarnoksiężników tak wiele zachowań i zwyczajów. Przecież byli bliżsi ludziom. Byli bezpieczniejsi, łatwiej wpasowywali się w tłum. Ophelii nawet nie przeszło przez umysł to, aby przygotować się na wypadek ucieczki. Na to, aby być gotowym, żeby w każdej chwili uciec - żeby mieć plan. Gdyby miała uciekać, po prostu by uciekała. Bez planu. Gdziekolwiek. Jak wiele razy to robiła? Byle przed siebie, byle jak najdalej. Póki zagrożenie by nie minęło. Ale to była zasługa, że nie potrzebowała wiele. Ulżyło jej po jego słowach. Może nawet zbyt wyraźnie? Jakby wisiał nad nią jakiś lęk, który powoli zaciskał palce na jej myślach, ale został prędko odgoniony jego zapewnianiem, które możliwe, że nawet nie miało racji bytu. Mógł kłamać, mógł ją zbyć, ale nie miało to znaczenia w tej chwili. Umysł chciał wierzyć, nie chcąc poddawać się tym cichym podszeptom z ostatniego spotkania, że coś było nie tak. Tym podszeptom o farbach, o pretekście, który nie miał znaczenia. Nie zastawiała się nad tym - nad pieniędzmi, które dla wielu długowiecznych nie były problemem. Im dłużej się żyło, tym więcej się ich zdobywało, tym łatwiej przychodziły. Potencjalna wieczność miała swoje plusy, i ogromne wady. Choć często dla wielu były naprzemienne. - Och... To wyjaśnia, czemu nie pamiętałam... - przyznała cicho, choć uśmiech wciąż pozostawał na wargach, kiedy odsunęła dłoń od swojej twarzy. Choć kiedy wspomniał o bracie... Poczekała aż kelner odejdzie, kiedy już zostawi na stoliku to co zamówili. Nie spoglądała nawet na niego, na napoje czy dania. Zerknęła gdzieś w tył, na wystrój, dopiero po tym znów na Alexa. - Brat..? Brat ze stada, czy raczej biologiczny? - zapytała spokojnie, bo w końcu same szczury również były stadne. Choć średniowieczna Francja, do tego szczury przywodziły jej tylko jedną wizję do głowy, na którą uśmiech delikatnie zszedł. Nie była to w końcu miła wizja - śmierci, czarnej plagi zalewającej Europę. W jaki inny sposób mógł zostać szczurołakiem w tamtych czasach, w tamtym regionie? Lekarzem..? Dopowiadała sobie zbyt wiele? Sama nie była pewna, choć pozwalała sobie na to - na ten ciąg myśli, ciąg rozważań, jakby próbowała nauczyć się o nim, zapamiętać jak najwięcej. Jakby nie rozmawiała z nim dla rozmowy, a dla poznania. - I ten żart to żaden problem, naprawdę. Nie musisz oczywiście opowiadać o bracie, jeśli to zbyt skomplikowane. Wizja zostaniem zmiennokształtnym z kimś bliskim wydaje się być szczęściem w nieszczęściu, w jakiś sposób kojącym. Tym bardziej, kiedy większość nich jest stadnych... - powiedziała, zastanawiając się jak wyglądał dom Alexandra na co dzień. Czy mieszkał rzeczywiście sam..? A jeśli tak czy mu to nie doskwierało. W końcu sam mówił jak instynkty działają. Choć nie mogła powiedzieć z doświadczenia jak działały stada różnych zmiennokształtnych. - Więc... Rytualna, tak? - zapytała znów. Wspominał o niej, że to właśnie ona go interesowała. - Nigdy nie myślałam o przedłużeniu nią życia. Choć to może być takie... Naturalne. To chyba kwestia innych priorytetów. Dla czarodziejów w końcu zagrożeniem jest bycie tykającą bombą, a nie upływający czas - przyznała, sięgając po szklankę ze swoją wodę, aby upić nieco z niej i odstawić. Nie patrząc na jedzenie, nie będąc nim zupełnie zainteresowana. W końcu równie dobrze mogli siedzieć ponownie w salonie domu poza miastem, na białym obiciu kanapy i fotela. |
|
| Alex
| Temat: Re: The Royal Roast Pią Lip 12, 2024 12:35 am | |
| Zatrzymał w umyśle tę klatkę, gdy się zaśmiała. Gdy powietrze przeszył ten uroczy dźwięk. Gdy tak zasłaniała błyszczące usta dłonią, jakby było jej wstyd, że w ogóle pozwoliła sobie na coś takiego. Nie wyglądała na kogoś, kto często się śmieje. Może nie miała powodów? Może okazji? Może jej życie naprawdę wyglądało dokładnie tak samo każdego dnia, codziennie czytanie dla czytania i zapamiętywania coraz to nowych informacji, czytanie tak pozbawione ducha literatury. Czytanie odporne na słodkie metafory w poezji, oschłe wobec wielkich i pięknych romansów. Liczyła się tylko informacja, nie jakieś tam uczucia. Może. Przypuszczalnie. Faktem pozostawało to, że Alex wiele by dał, by śmiała się częściej. Nawet nie wiedział dlaczego miałoby mu na tym tak bardzo zależeć. Podobała mu się, oczywiście, pociągała również. Ale wiedział, że to chemia organizmu. Po prostu miała coś, co go przyciągało. Może odpowiedni genotyp, właściwe feromony w tym kwiatowym słodkim zapachu. Nie chciał jej okłamywać. Ale prawdy wolał również nie wyjawiać, przynajmniej nie teraz. Wyjaśnienie tego wszystkiego wymagało większego pokładu zaufania, lepszego i bardziej intymnego miejsca. Oraz całej butelki koniaku. - Nazywam go bratem, bo to znacznie prostsze powiedzieć, że mam brata bliźniaka niż to wszystko tłumaczyć. To długa historia - popatrzył na nią przepraszająco, że nie zagłębia się w te wszystkie niewygodne szczegóły. - Łatwo nas pomylić. Ale on barwi oczy na czerwono. - Czasami zastanawiał się, dlaczego właśnie czerwień. Armin mógł zrobić sobie dowolne oczy w dowolnym kolorze, a wybrał jaskrawą okropną czerwień. Czy to przez ten morderczy temperament? Może przez miłość do krwi? Ale to nie miało znaczenia. Znaczenie miał ten blednący śliczny uśmiech. Wolałby, żeby się uśmiechała. Żeby miło spędziła ten wieczór, by nie wypadały im trupy z szaf. - Niestety, nigdy nie przynależałem do stada - wyznał cicho. Podobał mu się jej głos, gdy mówiła ściszonym tonem, to nadawało tonu intymności tej całej rozmowie. - Chętnie ci o tym opowiem, ale nie dzisiaj. To nie jest dobre miejsce, a opowieść jest naprawdę długa. Nigdy nie przynależał do żadnego klanu zmiennokształtnych, bo nigdy żadnego nie znalazł. Po swojej przemianie błąkał się lunatycznie po Paryżu bez konkretnego planu czy celu. A potem, zanim ktokolwiek ze zmiennokształtnych by się nim zainteresował, został schwytany przez czarownika. Nawykł więc do samotności. Właściwie całkiem ją lubił, w życiu spotkał wiele osób, a tylko nieliczne spośród nich nie były traktowane niczym intruzi na jego terenie, nawet jeśli wdzierali się bez zapowiedzi czy choćby pukania. - Tak. Jestem głównie rytualistą, ale obawiam się, że wypadłem nieco z obiegu - powiedział, delikatnie chwytając za swój kieliszek z koniakiem. Upił nieduży łyk, tak dla smaku. Rozluźnienia gardła. - Przedłużanie życia w ten sposób nie jest najrozsądniejszym wyjściem - powiedział zdawkowo, uważniej obserwując Ophelię. Czy może wysłał ją jednak Conventus? By wykradła z niego ten obrzydliwy rytuał? By poznali sposób, w jaki przedłużał sobie życie, żeby zrobić to może samemu? Alex planował zabrać ten jeden rytuał o grobu, spalił księgi, spalił wszystkie zapiski. By nie przetrwał chociaż ślad o tym wszystkim. - To nadal lepsze niż wycie do księżyca w pełni - odpowiedział krótko. Znowu wziął łyk. Ophelia byłaby idealną pułapką. Doskonałą. Łagodną, delikatną, jakby była rzeczywiście kryształową lalką. Taką, która nie wpakowywała się w żadne kłopoty, więc przebywanie z nią nie groziło żadnym niebezpieczeństwem. Rada znała przecież Alexandra. Dobrze wiedzieli, że żaden z niego wojujący rycerz, nawet jeśli chciał być patetycznie rycerski. Przy niej mógł być rycerzem. Otwierać przed nią drzwi, otwierać parasol nas jej głową, zająć się tymi drobnymi problemami, które występują na co dzień. No i oczywiście, jak sama ujęła, Radzie się nie odmawia. Niczego. Może była pułapką. Miną przeciwpiechotną, na którą właśnie stanął. - Ophelio - oznajmił poważnie, ale wciąż się lekko uśmiechać. Chciał czegoś spróbować. Czegoś kompletnie idiotycznego. - Dlaczego orkiestra nie gra na moście? |
|
| Ophelia
| Temat: Re: The Royal Roast Pią Lip 12, 2024 2:28 am | |
| Nie chciała pytać i zagłębiać się - domagać odpowiedzi na coś, na co nie chciał jej ich dawać. Nie musiał przecież... Nie mogła go zmuszać. Nie chciała go zmuszać. Nawet nie potrafiłaby go zmusić - a może nie miała nawet świadomości, że mogłaby go nakłonić? Spróbować? Tylko po co dokładnie? Nie musieli się spieszyć. Nie przez kilka, kilkanaście lat - jeśli zachowają ostrożność. Jeśli... Nie wychylą się. Jeśli łowcy się na nich nie natkną. Barwi. Nie posiada, nie wyróżnia. Barwił? - Zapamiętam - powiedziała z zastanowieniem. Miała uważać? Powinna? Pokręciła głową delikatnie. - W porządku... Będą inne okazje na długie historie - powiedziała, tym bardziej ona - chociaż nawet te słowa miały dla niej dziwny posmak. Ciężki, nerwowy, stresujący się. Dlaczego to powiedziała? Jakby... Dlaczego? Nie powinna. Co to w ogóle miało znaczyć? Czy znaczyło cokolwiek? Nawet jeśli niekoniecznie miała na myśli konkretne historie. Mogłaby po prostu siedzieć i go słuchać. Rozmawiać na zmianę, może znów do rana? Choć to było nierozważne, tak targać własny sen... Chociaż przecież sam to również powiedział. Że mogli mieć inne szanse, inny czas. Dwie długie historie. Dwa spotkania..? Nie, nie powinna tak o tym myśleć. Ten głosik znów podpowiedział jej, że to tylko kurtuazja i ucieczka od niewygodnego tematu. Tylko tyle. Nie obietnica innych spotkań. Przyszłych. Nie obietnica, że naprawdę nie potrzebował uciekać z wysp, że jutro nie okaże się że nikt taki jak Alexander Aluclair nie mieszka w okolicy Birmingham. I chyba pierwszy raz nie pytała o magię, chcąc się czegoś dowiedzieć. Znała dobrze cenę - wiedziała, z czym wiązały się rytuały, z jakim ryzykiem. Jak dokładnym trzeba było być, jak wszystko miało swoje miejsce. Jak makabryczne potrafiły być w swojej istocie. Posiadały swój koszt, zawsze coś odbierały, aby dać... Zapytała jakby chciała się upewnić. - Powiedziałabym, że rytuały rzadko kiedy są rozsądne - powiedziała, dostrzegając jego spojrzenie. Czuła je - jak się zmieniało, jak rzeczywiście ją obserwował. Widziała to, nawet jeśli jej własny wzrok często uciekał od niego. Jakby się bała? Co jeśli będzie zbyt długo patrzeć, co jeśli po prostu zniknie... Co jeśli... To wszystko miałoby być jedynie jakimś dziwnym i drwiącym z niej snem? - A zdarza ci się? - zapytała łagodnie, z uśmiechem. Znów na zaczepkę. W końcu wyjący szczur musiał być niezwykle rzadkim widokiem. Tym bardziej taki, który robiłby to do księżyca. Przesunęła jednak spojrzenie na niego, słysząc swoje imię. Wypowiedziane tak poważnie. Co mógł... Co mogło to oznaczać? Co chciał jej powiedzieć? Nie była pewna czy przez jej twarz przewinęła się niepewność, ale i ciekawość. Ale po tym zostało już samo niezrozumienie. Chwilowa pustka, kiedy wpatrywała się w niego, w jego uśmiech... Nie wiedziała nawet, dlaczego miałby tak poważnie ją wołać. Dlaczego... - Dlaczego... Orkiestra nie gra na moście? - zapytała bez zrozumienia, powtarzając za nim, wpatrując się z lekkim niezrozumieniem. Jakby czekała, jakby... |
|
| Alex
| Temat: Re: The Royal Roast Pią Lip 12, 2024 11:12 pm | |
| Armin barwił oczy. Zmieniał. Mógł zasadniczo wyglądać tak, jak tylko by zechciał, ale na złość przybrał formę Alexa - jako wyrafinowany dowcip, jego prywatny mało zrozumiały żart, może zemsta. Zemsta za to, że musiał w ogóle istnieć. Że Alex nie potrafił obronić sam siebie do tego stopnia, że magia rozerwała mu duszę i wokół tego jednego porwanego kawałka zbudowała równie porwaną i niestabilną osobowość. Tak jak Alex nie chciał rozstawać się ze swoim życiem, tak Armin nie pragnął niczego innego niż unicestwienia. Na każdą uratowaną przez Alexa osobę przypadał jeden trup położony ręką Armina. Był przeciwwagą. Swego rodzaju harmonią. Niemniej Armin nie był tak zajmujący jak Ophelia. Tak lekko powiedziała, że będą inne okazje. Jakby to było oczywiste. Chyba że miała na myśli to, co powiedział jej wcześniej - że złoży odpowiedni formularz, by zaczerpnąć ze studni jej wiedzy. Mogła sądzić, że to będą te inne okazje. Mogła. Ale czy tak sądziła? Alex nie był pewien. Niewiele potrafił wyczytać z jej oczu, ubogiej ekspresji ciała i mimiki twarzy. Nosiła peonię we włosach - ale może wcale nie znaczyło to, że była ważna. Mogła być równie dobrze doskonałą ozdobą, bo i taką była. Na całym świecie nie było drugiej spinki utkanej ze światła. Zadbała również o to, by wyglądać tak porażająco, ale sama powiedziała, że tego wymagała specyfika tego miejsca. Równie dobrze mogłoby to być wymówką, tak jak notes. - A będą kolejne? - zapytał z uśmiechem. Był ciekaw, co mu powie. Jak odpowie. Czy nawiąże do tego nieszczęsnego Archiwum, które na dobrą sprawę teraz tak niewiele go obchodziło. Niemal cała wiedza tego świata, a było to dla niego mniej istotne niż to, co powie mu słodka czarodziejka z porcelany. Rytuały były rytuałami - każdy musiał czymś zapłacić, by dostać coś w zamian. Ale była w tym pewna elegancka prostota, coś wyrafinowanego. Logicznego - płacisz, dostajesz. Czy to nie byłoby nierozsądne, nie korzystać z czegoś tak przejrzystego? Każdy znał cenę rytuału, zanim się za niego zabrał. Inaczej się to miało przy magii nieokiełznanej. Tam nikt nigdy nie znał ceny, mógł się tylko łudzić. Rzucić kością i modlić się o dobry wynik. Samo używanie jej było niebezpieczne i to nie tylko dla samego głupca, który porwał się z motyką na to słońce. Tylko jego śmierć to byłby najlepszy scenariuszem, gdyby wymknęła się spod kontroli i postanowiła nie posłuchać. Jedna osoba na całym świecie potrafiła ją ujarzmiać, prawdziwie i szczerze. Tylko jedna na cały glob ziemski. - Zależy które. Jest to nadal znacznie bezpieczniejszy sposób niż magia nieokiełznana - odpowiedział Alex i ponownie napił się swojego koniaku. Nie lubił tej magii. Bardzo trudno było ją kontrolować, a czasem po prostu się nie dało. A Alex lubił mieć pod kontrolą swoje otoczenie. Sama świadomość, że ta potęga istniała wszędzie i ich otaczała, była dla niego okropna. Uśmiechnął się drapieżnie. Jakby właśnie dzikie francuskie duchy go opętały i obudziły bestię. - Co pełnię - odpowiedział niby to poważnie. Potrafił wyobrazić sobie popisującego na wzgórzu szczura. Na dwóch łapkach, głowa wysoko, lekko drżące wąsiki. I cieniutki pisk. Fantastyczne. Dlaczego orkiestra nie grała na moście - zapytała Opehlia bardzo skonsternowana. A im bardziej była skonsternowana, tym bardziej Alex był rozbawiony. - Bo most to nie instrument - powiedział poważnie. |
|
| Ophelia
| Temat: Re: The Royal Roast Sob Lip 13, 2024 12:47 am | |
| Miała taką nadzieję - może nawet nie myślała o tym, że kiedyś miał przyjść jako klient. Może zapomniała o tym? O tym zaproszeniu do archiwum - w końcu padło przed porankiem, przed peonią, która tak namieszała i zakręciła. Która nie powinna mieć miejsca, a jednak je posiadała - tak naturalne, tak oczywiste i pięknie zdobiące ciemne włosy. Zajęło jej moment, zanim odpowiedziała. Zastanawiała się, co powinna odpowiedzieć? Czuła wypiek na policzku. Może jej się jedynie zdawało, kiedy sięgała dłonią do dziennika leżącego na stole; kiedy chowała obite brązem zbite kartki pod stołem, na którym znajdywał się jeszcze chwilę wcześniej- na który żadne z nich nie zdawało się zwracać uwagi. - Tyle działo się w szpitalu na zmianie dzisiaj pewnie... i gdzieś w gabinecie musiał zostać mój notes... Więc... mogą być..? - powiedziała, jakby szukając pretekstu - jakby nie będąc pewną czy powinna w ogóle mówić o tym, że nie potrzebowali pretekstu? Że nie chciała go potrzebować... Że chciała lub nie chciała czegoś? Sama myśl pojawiająca się w głowie była zwyczajnie dziwna i nietypowa. Nawet jeśli nie spoglądała na niego, nawet jeśli jej wzrok znów gdzieś uciekał po stole. Po szklankach, po jedzeniu, które zdawało się być zupełnym pretekstem. Po obrusie, po sztućcach. Mogli siedzieć na patio - mogli siedzieć na trawie w ogrodzie, na białych kanapach. Mogli siedzieć w samochodzie. Mogli siedzieć w jej mieszkaniu. Mogli być gdziekolwiek i po prostu rozmawiać. Miejsce było pretekstem. - Musiałam w takim razie przegapić - powiedziała, układając notes gdzieś na swoich kolanach. W końcu nie było go tutaj - nie było w restauracji, był pretektstem. Pretekstem, którego może nie potrzebowali? Pretekstem, którego możliwe, nie powinni potrzebować. A jednak tak trudno było się go pozbyć. Jakby pretekst powinien się znajdywać, jakby nie mogli... tak po prostu do siebie napisać. Jakby Alex po zmianie w szpitalu nie mógł zamiast do domu, przyjechać do niewielkiego mieszkania w mieście - jakby Ophelia nie mogła przyjechać niezapowiedzianie do jego domu, dlatego że po prostu mogła. Choć rozważania na ten temat urwały się w chwili. O tym, gdzie i jaki był pretekst. O tym, gdzie powinna być ta granica, czy potrzebowali notesu aby móc się spotkać, czy nie. Bo zapadła krótka cisza, po chwili wypełniona jej nagłym śmiechem. Zasłoniła prędko usta dłonią, nawet notes spadł jej z kolan, na co zaraz pochyliła się, próbując go podnieść. - Nie rób tak! - powiedziała nagle, tak żywo i naturalnie, jakby siląc się na wyrzut, który był bardziej rozbawieniem. Co jeśli zaczęliby przeszkadzać innym? Zdawało jej się, że sam śmiech tak mocno odbijał się w tej sali, na której rozmowy wcale nie były prowadzone głośno. |
|
| Alex
| Temat: Re: The Royal Roast Sob Lip 13, 2024 1:21 am | |
| Porcelanowe lalki zawsze miały rumieńce - tak słodkie jak dojrzałe maliny, tak niewinne. Twarz Opheli - choć taka porcelanowa - nie była rumiana. Nie byłą taka przynajmniej jeszcze przez chwilę, bo i na jej policzkach z delikatnej ceramiki twórca przeciągnął pędzlem, malując na nich malinowe owoce. Patrzył jak urzeczony. Jak szczerze zaczarowany. Ophelia posłużyła się pradawną magią, taką, jakiej mogą używać tylko niektóre kobiety. I nawet o tym nie wiedziała. Alex był pewien, że nie miała pojęcia, jaka mogła być piękna, jak urzekająca, jak pociągająca. A może to na niego tak działała? Może. Rozproszył się na chwilę, gdy sięgnęła dłonią po notes. Gdy zsunęła go powoli ze stołu, gdy nagle zniknął pod stołem. Zniknął. Nigdy go nie przyniósł ze sobą. Może został gdzieś w gabinecie. Zapomniany, przeoczony przez pośpiech. Może przysypały go dokumenty, karty pacjentów, foldery, czasopisma medyczne. Może któraś pielęgniarka przeniosła go do innego pokoju albo zaniosła do rzeczy znalezionych. A może po prostu myślał, że wrzucił go do torby przed wyjściem. - Mógł zostać na biurku - odpowiedział powoli, wracając spojrzeniem do jej oczu. Ciepły słoneczny odcień, wpadające w złoty słoneczny połysk. Jak peonia w jej włosach. - Ale wcale nie musiał. Możemy hipotetycznie założyć, że dzisiaj ci go oddałem. Czy wtedy znalazłby się inne okazje? - spytał, ale chyba znał odpowiedź. Te rumieńce zdradzały wszystko, czego nie chciały powiedzieć usta, czego nie potrafił wyczytać z jej oczu. Tak ciepłych w kolorze, a tak chłodnych w emocjach. Alex nie potrzebował wymówki. Teraz wiedział, że jej nie potrzebuje - to było coś innego niż pretekst o farbach. To było przedtem, gdy nie miał pewności. To było też pełnią - gdy nie chciał jej wypuścić i chciał jednocześnie, bo jej obecność doprowadzała go do szaleństwa. - Złapałaś mnie, gdy wracałem z comiesięcznego zebrania szczurołąków, zbieramy się w najwyższym punkcie miasta i wspólnie popiskujemy ku chwale pełni - powiedział to lekko, żartobliwie. Tak jak to być powinno. Powinni rozmawiać o czymś przyjemnym, zabawnym. Opowiadać sobie wzajemnie historie o samych sobie, by się poznać. Opowiedzieć o ulubionym kolorze, filmie, serialu, książce, grze, zajęciu. Tak to powinno wyglądać. I tak wyglądało. Żadnych trupów wysypujących się z szafy, żadnych niespodzianek, ataków paniki. Spokój i dobra zabawa. A teraz się śmiała. Roześmiała się głośno, szczerze, ale wcale nie była sama. I on zaraz dorzucił do tej serenady swój śmiech. Bo jakże miałby się nie śmiać, gdy i ona się śmiała? Było coś w tym dźwięku, co zachęcało. Co sprawiało, że nawet najmniej śmieszny żart świata wywoływał śmiech. Cała sala powinna do nich dołączyć. Nie dołączyła. - A czy wiesz, jak mówimy na starożytnego szaleńca? - zapytał, wciąż z lekka się śmiejąc. Tym jednak razem nie czekał aż tak długo na odpowiedź. - Antyk-wariat. |
|
| Ophelia
| Temat: Re: The Royal Roast Sob Lip 13, 2024 2:23 am | |
| Znalazłyby się? Nie wiedziała, nie potrafiła na to odpowiedzieć - nie słowami, nie wiedząc jakiej reakcji mogła się spodziewać. Chociaż... może to znów cichy głosik jej podpowiadał? Może to znów coś zupełnie innego. W końcu... zgodził się. Teoretycznie, początkowo? Może chciał się po prostu pozbyć tego notesu, nie szukać wymówek? Może to było po prostu jej pobożne życzenie? Po prostu. Bez okazji. Dlaczego brzmiało to tak dziwnie? Tak nierealnie? Tak... no właśnie. Nietypowo? Dlaczego mieliby robić coś bez powodu? Nie miało to celu w samym zarodku! Kiedy oboje mieli domy, kiedy oboje mieli własne obowiązki i życia, własne znajomości, własne... - Nie wiem... a potrzebujemy szukać okazji? - zapytała ciszej - samej nie wiedząc w to, co mówiła. Dlaczego to mówiła? Dlaczego tak mówiła? Stresowała się, naturalnie, kiedy to wszystko było nowe dla niej. Tak samo jak śmiech. Robił to specjalnie, miała tego świadomość, ale w jakiś sposób nie potrafiła mieć mu tego za złe. Może po prostu mogli nie szukać okazji, mogli je stworzyć? Mogli... zdecydować się na coś. Może to byłoby łatwiejsze niż próba nie śmiania się? Niż próba powstrzymywania śmiechu - ukrywania go, kiedy ludzie mogli zwracać uwagę dookoła na nich. Nawet jeśli możliwe, że nikt wcale by tego nie zrobił - nawet jeśli wszyscy byli zajęci po prostu sobą. Dlaczego jej policzki tak piekły? Kiedy przysłaniała usta dłonią, próbując powstrzymać śmiech. Kiedy spróbowała pochylić się, sięgnąć po notes na ziemi, ale jej dłoń się nawet nie zbliżyła do niego, bo kolejna rozbawiająca wizja się zjawiła, popiskujących ku chwale pełni szczurów. Robił to specjalnie, wiedziała! A jednak odruch był zbyt silny - nie mogła powstrzymać śmiechu, który tylko narastał. A kiedy już myślała, że powoli mogła się uspokoić, śmiech stał się jakiś bardziej zaraźliwy - może dlatego, że słyszała jego śmiech? Może dlatego, że śmiali się razem, tu i teraz przy stole, wcale nie martwiąc sie jedzeniem czy napojami, ani tym co miało lub nie miałoby leżeć na stole. Dziennik czy nie dziennik - nie potrzebowali przecież jego na stole. Ani na podłodze. Nie potrzebowali go, żeby móc się śmiać - żeby móc się zobaczyć kiedyś znów... Podniosła na niego wzrok, słysząc jego kolejne pytanie - o starożytnego szaleńca. Ale zanim zdążyła zapytać, usłyszała odpowiedź i znów przyszła fala śmiechu. - Alex! - zganiła go, choć wciąż ze śmiechem - jakby chciała go upomnieć, o czym dopiero przed chwilą wspomniała, aby nie robił - a on jednak uparcie do tego dążył. Chociaż mimo śmiechu i rumieńca, spróbowała się wyprostować. Ulubiony żart brata? Barwione oczy? Skierowała swoje spojrzenie na jego twarz, jakby w przypływie śmiałości - może chwilowego pomysłu, może potrzeby sprawdzenia, kiedy zatrzymała się na jego oczach. Nie przyglądała się im wcześniej - ale nie były teraz czerwone. Tego miała przecież pewność, tego nie mogłaby pomylić... Nawet jeśli prędko odwróciła spojrzenie jakby speszona. - Tylko sprawdzałam... - powiedziała, jakby chcąc się nieco wytłumaczyć z tego, dlaczego przed chwilą... co właśnie zrobiła? Nawet jeśli niepewnie spojrzenie znów wróciło na twarz Alexa, na jego równie roześmianą twarz. Jakby nie wiedząc i nie będąc pewną czy sama powinna również spoglądać na niego. Czy mogła, czy... powinna? Mogła, powinna móc. Dlaczego nie mogłaby? Dlaczego miałaby chcieć..? Dla samego chcenia? Zaspokojenia jakiejś dziwnej zachcianki? Ciekawości? Ciemne oczy nie były czerwone - nie, wpadały w brązy, czego wcześniej nie dostrzegła tak dokładniej. Czemu się nie przyglądała. Jej spojrzenie znów wróciło do oczu Alexa. Trwało to może kilka sekund - cała jej wewnętrzna walka i niepewność. - Czy nie są czerwone... |
|
| Alex
| Temat: Re: The Royal Roast Sob Lip 13, 2024 1:45 pm | |
| - Nie. Raczej nie - odpowiedział prosto. Bo i nie było po co używać wielkich słów czy wielu. On wiedział, że wymówki nie byłyby potrzebne. Mogli pójść na spacer, zjeść kolację, obiad, śniadanie, napić się herbaty w kawiarni. Mogli wpadać do siebie z wizytą - z zapowiedzią lub i bez niej. Zawsze w takim samym celu: by się zobaczyć. Bo spędzić ze sobą kilka chwil, gdy mieli na to czas. Gdy Ophelii nie goniły przedwieczne księgi i petenci, którzy dostali pozwolenie na korzystanie z jej zasobów, gdy Alex nie musiał przeganiać przeganiać się od pacjentów. Spotkanie by się zobaczyć były przecież celowe. Istotne. Ludzie i wszystkie istoty od nich pochodzące byli stworzeniami stadnymi. Potrzebowali kontaktów z innymi, by się rozwijać. Ciągle iść naprzód zamiast porastać kurzem w smutnym kącie. Alexander lubił przecież zmiany - lubił też spontaniczność, bo było w niej coś szczerego. Nie zawsze jeździł tą samą drogą, nie zawsze ubierał się tak samo. Do tej pory również nie umawiał się z kobietą taką jaką byłą Ophelia. Nieśmiała, lekko wycofana, tak przez to urokliwa. Miał wrażenie, że do tej pory bardziej pociągały go twarde charaktery. A wszystko zmieniło się tej jednej pełni, gdy jej zapach wbił mu się w mózg niczym szpilka. Jej delikatność była bardzo odświeżająca. Niosła kolejny powiew zmian. Śmiali się razem - i któż miałby im zabronić? Ludzie siedzący przy stolikach nieopodal? Kierownik sali, może kelnerzy? Nawet jeśli nawet, to nikt tego nie zrobił. Mogli śmiać się do woli. - Już, już, przepraszam - przeprosił, ale znać tam skruchy nie było za grosz. Wciąż niezdrowe rozbawienie. Zobaczył to badawcze spojrzenie. Ophelia zajrzała mu w oczy tak, jakby próbowała coś w nich znaleźć - przynajmniej przez chwilę. Alex też miał brązowe oczy - ale brązowe zupełnie inaczej. Jej oczy mieniły się złotem, jasnym ciepłym brązem - podczas gdy on miał oczy ciemne. Ciemnobrązowy chłodnawy odcień, tak ciemne, że przy nikłym świetle czarne. Ale na pewno nie były czerwone. Uśmiechnął się. - A ty myślisz, że kto opowiedział mu te żarty? - zapytał z rozbawieniem, unosząc brodę wyżej z koniaczkiem w dłoni. Jakby dumny był z tych niesamowitych sucharów. |
|
| Ophelia
| Temat: Re: The Royal Roast Sob Lip 13, 2024 2:10 pm | |
| W pewien sposób ją to ucieszyło - w pewien sposób liczyła na podobną odpowiedź. Może potrzebowała takiego potwierdzenia - w końcu zawsze była rzeczowa. Dlaczego teraz to tak naprawdę... Nie wychodziło? Dlaczego dzisiaj nie potrafiła, jakby słowa nie wychodziły tak samo spójne. Jakby tematy rzeczywiście sprawiały problemy, jakby sama pozostawiała miejsce na niedomówienia, które później ją kuły, a których nie było jej się tak łatwo pozbyć. Nie mówiła o nich tak łatwo, z taką swobodą. Jakby nic nie było zero jedynkowe - nawet jeśli chciała to takim traktować. Nie działała pod wpływem impulsu. Nie zazwyczaj. Bo jak można było określić kupno nowej sukienki? Bo w końcu wiedziała, że w jej szafie znajdywały się stroje odpowiednie - nie tak, ale odpowiednie. Skromne, proste, takie jak zawsze. A jednak znalazło się nagle miejsce na coś nowego. Może dlatego, że peonia we włosach potrzebowała odpowiedniego stroju? Nawet jeśli była noszona codziennie. Ale żeby o tym wiedzieć, musieliby się widzieć codziennie. Przypadkiem, nie wtedy kiedy wiedzieli o tym, że mieliby się zobaczyć. - Rozumiem, że w taki sposób uczyłeś go, jak imponować kobietom i sprawdzał czy go nie okłamałaś? - zapytała lekko, miękko, łagodnie - wciąż się uśmiechając. Jakby żywiej, jakby było w niej nieco więcej energii - jakby jej porcelanowość nabierała więcej ciepła w sobie. Bo nabierała, bo była bardziej żywa, bardziej otwarta na śmiech. Jakby pozwalała sobie na takie zachowanie - może wcześniej nie miała przy kim? Lub było to zbyt krępujące. Nawet teraz zapomniała nieco o ludziach dookoła. Sięgnęła po szklankę z wodą, chcąc się napić. Jej wzrok przesunął się po przystawkach, których żadne z nich nie ruszyło, zbyt zajętymi samymi sobą. A może to był stres, kiedy nie myślała nawet o jedzeniu? Nawet nie była głodna, wchodząc do restauracji. Jej myśli były zupełnie przejęte obawą, że mogłaby się wygłupić. Sukienką, złym zrozumieniem - złym założeniem... A teraz cała nerwowość powoli odchodziła. Było widać jak zdawało się, że nie była aż tak spięta - jak niepewność powoli zastępował łagodny uśmiech. Mniejsza nerwowość, nawet jeśli wciąż zdawała się swoją postawą zajmować jak najmniej miejsca. Nie potrafiła go zagarniać dla siebie - nie wielkimi ruchami, głośnymi słowami czy śmiechem. Nawet jeśli cichy głos podpowiadał pytania - skąd znał to miejsce, ile osób wcześniej zabierał na podobne kolacje? W końcu nie zdawał się skrępowany czy przytłoczony miejscem. Może cichy głos podszeptywał, że to nie było niczym wielkim. Całe to spotkanie... - Jakie jest twoje miejsce z podróży? Takie, do którego chciałbyś wrócić, ale niekoniecznie się przeprowadzić? - zapytała, odkładając szklankę, tym razem nie obawiając się aż tak spoglądania na niego, jakby śmiech skutecznie pozwolił jej się nieco rozluźnić. |
|
| Alex
| Temat: Re: The Royal Roast Sob Lip 13, 2024 5:03 pm | |
| - Raczej czego nie mówić, żeby im zaimponować - odpowiedział i pokręcił głową. Zasadniczo to on powinien znacznie więcej nauczyć się od Amina niż on od niego. Choćby tej zawziętości, możliwości obrony samego siebie i bliskich. Bo to przecież potrafił. Alexander żył długo, w czasie wojen zdarzało mu się być ratownikiem na polach walki. Niektóre bitwy też przeżył. Ale nigdy nie zobaczył później kogoś, kto mordowałby z taką łatwością i precyzją, co jego zaprzysiężony obrońca. To była sztuka. Było to obrzydliwe i przepiękne jednocześnie. Ta wprawa ręki dzierżącej broń, ta intuicja, z której strony spadnie na niego cios. Od pierwszego momentu, gdy pojawił się w życiu Alexa, potrafił to wszystko. To i znacznie więcej. Manipulował czasem, władał nieokiełznaną magią. Wcale nie trzeba też było uczyć go, jak postępować z kobietami. Można by za to próbować wbić mu łba zasady życia społecznego etykę, prawa - bo to dla niego były sugestie, zawsze tak o nich mówił. Nie zdążyli nawet tknąć przystawek, gdy kelner przyniósł im zamówione kremy. Pięknie podane, z wymalowanymi śmietaną wzorkami, z ozdobą w postaci ziół. Pięknie. Może było równie smaczne. Alex uznał, że wygląda na przyrządzone przez francuza. Zdecydowanie. On sam też naprawdę dobrze gotował sam dla siebie. - Geiranger w Norwegii. I może Osaka - zastanowił się, dopijająć swój koniak, by kieliszek odstawić już na bok. Wziął w zamyśleniu łyżkę w dłoń. - I Wrocław. Znalazłoby się pewnie więcej, sporo podróżowałem, zwłaszcza po Europie - w wielu też miejscach mieszkał. Zwłaszcza że jeśli chciał legalnie pracować, to mógł przez najwyżej dwadzieścia lat. Nie dłużej. Mógł nakładać iluzje zmarszczek by pomocy magii światła, ale nie był pewien, na ile mógłby sobie pozwolić. - A ty? Masz takie miejsce? |
|
| Ophelia
| Temat: Re: The Royal Roast Sob Lip 13, 2024 9:49 pm | |
| Czasem natrafiała na zdjęcia, tym częściej im więcej się ich pojawiało - im częściej widywała wiadomości, gazety, albo po prostu albumy ze zdjęciami. Zapamiętywała to, jak nazywały się te miejsca, ale przez znacznie większą część życia nie wiedziała, gdzie się znajdywała. Jak długo podróżowała gdzieś - granice miast i wiosek były jednym. Ich nazwy? Gdzie znajdywały się? Znała geografię, znała mapy stare oraz te nowe - ale długi czas nie miała pojęcia, gdzie się znajdywała. Nie otrzymywała żadnych wskazówek, niczego. Jedynie to, co czasem udało jej się wyłuskać. Nie spoglądała nawet na zupy, na kelnera - raczej słuchała i tych miejscach, które zwiedził, i o których wiedział gdzie były i jak wyglądały, pamiętając je. Ona znała tylko widoki. Pokręciła głową łagodnie. - Nie... - zawahała się na moment, powoli sięgając po łyżkę. Niewiele pamiętała, nie nazw które mogłaby przywołać. Widoki? Może nawet byłaby w stanie odtworzyć drogę, gdyby znalazła punkt odniesienia... - Anglesey, w Walii. Spędziłam tam nieco czasu. To wysepka. Zawsze przy latarni była cisza, czasem tylko fale czy sztormy uderzały - wyjaśniła, bo było to miejsce, w którym trwała świadomie. Które wybrała niemalże na ślepo, kiedy nie wiedziała się udać - kiedy posada archiwistki jeszcze nie została jej zaoferowana, kiedy nawet do niej nie docierało, że mogła udać się gdziekolwiek tylko zechciała, w każdej chwili. Była to abstrakcja, która do niej nie docierała. - Zanim dostałam pozycję w Birmingham - wyjaśniła, zaraz po tym sięgając po łyżkę. Gdyby nie Rada, ile czasu spędziłaby w tej jednej miejscowości? Sto, dwieście lat? Stając się duchem z latarni? Stając się zagrożeniem dla samej maskarady? Trwała tam bez pomyślunku i zastanowienia, bez prawdziwej świadomości, że powinna zachowywać się inaczej. Mimo, że posiadała wtedy tę wiedzę, co powinna zrobić. W jakiś sposób nie posiadała nawet poczucia upływającego czasu - może wciąż jej go brakowało. Skosztowała zupy, łagodnie się uśmiechając. Zapomniała? Nie skupiła się? Jak często jej się zdarzało to, żeby nie pamiętała co zamówiła; żeby nie potrafiła przywołać tak drobnego szczegółu... Nie zwróciła uwagi. Tak samo na kartę, co w niej się znajdywało. Właściwie to nie potrafiła przywołać żadnej pozycji. - Rozproszyłeś mnie - powiedziała w pewnej chwili, choć jej uwaga zdawała się w pełni skupi@ć na kremie. - Nie pamiętam ani jednej nazwy z karty. |
|
| Alex
| Temat: Re: The Royal Roast Nie Lip 14, 2024 11:24 pm | |
| Alex podróżował sporo w ciągu swojego życia - chociaż zasadniczo nie miał większego wyboru, skoro chciał żyć legalnie. Mieszkał w wielu miastach, wielu krajach, na różnych kontynentach. Miał tak wiele imion, nazwisk, kobiet, profesji. Wszystkie z czasem zlewały się w jedno niewyraźne wspomnienie, niektóre tylko miejsca czy osoby przebijały się przez mgłę. Nawet jego własne życia, które prowadził, trudno było umiejscowić w miejscu i czasie - nieustanny krąg zmian. Takie życie, był nawykły. Dlatego nie przywiązywał się do tego wszystkiego, bo lada chwila mogło zniknąć i należeć do przeszłości. Dlatego nie zbierał żadnych pamiątek ponad zdjęcia - przeprowadzał się tak wiele razy, że nie pomieściłyby się w jednym domu, potrzeba by hali magazynowej. - A gdzie chciałabyś kiedyś pojechać? - zapytał więc prosto. Nie ruszała się za bardzo poza wyspy, a świat przecież był wielki. Przepiękny. Tak wiele dzieł ludzkiej ręki, tak wiele dzieł samej matki natury. Mając do dyspozycji większą pulę lat niż ludzie, żal było nie zwiedzać zakamarów ziemi. - Jest coś, co chciałabyś zobaczyć? Pomyślał przelotnie, że zapewne Bibliotekę Aleksandryjską, gdyby nie spłonęła. Nie sposób było nawet oszacować, jak wiele historii ludzkość wówczas straciła. Ile wiedzy, ile kultury, ile przekazów o nieistniejących już cywilizacjach. Czasem Alex żałował, że Armin nie potrafił nagiąć czasu trochę bardziej, by móc się w nim jeszcze cofnąć. I wrócić, oczywiście, po zobaczeniu tego, co człowiek chciał zobaczyć. Jaka w ogóle była mechanika tego zaklęcia? Ale to nie był czas na zastanawianie się nad tym. Na myślenie o tym wypaczeniu wyplutym przez jego własny mózg miał całą wieczność. A tutaj, teraz, był z Ophelią. I to o niej powinien myśleć, jej poświęcać całą swoją uwagę. Nie dlatego, że musiał - a dlatego, że tego chciał. Również skosztował - krem dyniowy, smaczny. Pożywny, zdrowy. Ale ten pierwszy walor przemawiał do niego najbardziej, w końcu był Francuzem, nawet jeśli wyzbył się zdradzieckiego akcentu. - Cóż, skoro tak dobrze mi idzie, nawet nie próbując, co się stanie, gdy zacznę się starać? - zapytał z uśmiechem, podnosząc na nią spojrzenie. Zupełnie jednak na niego patrzyła, przypatrywała się tej nieszczęsnej zupie, jakby była jedną z jej książek. |
|
| Ophelia
| Temat: Re: The Royal Roast Nie Lip 14, 2024 11:53 pm | |
| Czy było coś takiego? Co chciałaby zobaczyć? Gdzie chciałaby pojechać, polecieć? Czy coś stałoby jej kiedykolwiek na przeszkodzie do tego? Oprócz pracy, ale poza tym - czy mogłaby nie móc udać się tam, gdzie tylko by zechciała? Czy ktoś mógłby jej zabronić? Nie, po prostu... Sama nigdy nie myślała... Mogłaby znaleźć miejsce pełne wiedzy. Biblioteki, pradawne i opuszczone miejsca, które mogłyby skrywać woluminy zapomniane przez cały świat magiczny. A jednak w pewien sposób, po prostu nie chciała. A może nie była w stanie podjąć podobnej decyzji o podróży. Zawsze było jej kazane i polecane, aby gdzieś się udała i coś znalazła, albo coś ukradła, albo coś sprzedała lub kupiła. Ponad dwieście lat braku potrzeby, aby samemu nad tym się zastanawiać. Z początku w Birmingham, nawet udanie się na zakupy było dla niej problematyczne. Podjęcie decyzji, co powinna kupić, co ugotować. - Jeśli znajdę takie miejsce, będziesz pierwszy, który się o nim dowie- powiedziała z uśmiechem, mimo ze mogła odpowiedzieć w prostu sposób, ze nie miała - albo nigdy się nie zastanawiała. Albo... Albo mogła po prostu zasugerować, że mogliby udać się w podobne miejsce wspólnie. Choć pewnie... On je już widział. Czego mógłby nie zobaczyć przez setki lat? Podróżując tak wiele, po całym świecie z miejsca na miejsce - a ona tkwiła przez większość czasu na jednej wyspie. A kiedy tylko została w pewien sposób wolne - na własne życzenie utkwiła na jeszcze mniejszej wysepce, jakby to miało być dla niej łatwiejsze. Jakby nie chciała podejmować żadnej decyzji. - Czytałam artykuł o bibliotece w Oslo... Choć bardziej to centrum kultury w pewien sposób. Nawet jeśli może żadna z książek tam zgromadzonych nie jest mi obca.... - powiedziała coś, co mogłoby być oczywiste. Może, gdyby biblioteka Aleksandryjska istniała - właśnie to byłoby jej odpowiedzią. Ale nie. A ona możliwe, że nie była jeszcze gotowa na tak abstrakcyjne odpowiedzi. - Chcesz mi powiedzieć, że zaproszenie mnie do eleganckiej restauracji nie było celowym staraniem się? - zapytała wciąż ze wzrokiem utkwionym w daniu, choć w gruncie rzeczy rzucała dość śmiałym oskarżeniem. W końcu czy to nie ona zakupiła sukienkę tak inną od tego, co ubierała na co dzień? Czy to nie ona celowo układała włosy, szukała torebki czy butów? W końcu jak wiele czasu spędziła na tym, aby się przygotować - na tym, żeby wiedzieć w jaki sposób? Żeby to zaplanować? - Może będziesz musiał uporać się z zażaleniami od Rady, że archiwum funkcjonuje gorzej? - powiedziała, podnosząc na niego wzrok, choć tylko na moment. Lekko się sama zaśmiał w tej chwili - nie z rozbawienia, a jakby po prostu była uszczęśliwiona czymś. Może po prostu zupą - a może po prostu spędzonym czasem. Może tym, że podszepty okazywały się mylić? - A może ty masz miejsce, które chciałbyś żebym zobaczyła? Skoro podróżowałeś po świecie znacznie więcej... A zdjęcia i opowieści nie zawsze wszystko oddają? |
|
| Alex
| Temat: Re: The Royal Roast Pon Lip 15, 2024 9:09 pm | |
| Mogłaby poszukać miejsca pełnego wiedzy - a przynajmniej mogłaby próbować znaleźć coś, co jeszcze nie zostało znalezione. Może i istniały takie miejsca, ale Alex szczerze w to wątpił. Coraz mniej było we współczesnym, świecie taj,enicy, coraz trudniej było coś ukryć. Nawet wszystkie władające magią, długowieczne istoty musiały uważać. Nie wystarczyło już przenieść się do innego miasta oddalonego tylko trochę odmpoprzedniego miejsca zamieszkania, teraz to musiała być przynajmniej druga strona tego kraju - a najpewniej było wyjechać. Ludzie nie mieli świadomości, jak bardzo nieanonimowi się stali w dobie globalizacji. Rozrzucali swoje dane niczym drzewa liście złotą jesienią. - Oslo - powtórzył po niej z zamyśleniem. Kiedy ostatni raz był w Norwegii? To było po wojnie czy może jeszcze wcześniej? Jego własne wspomnienia mieszały się często że wspomnieniami Armin, przez to jeszcze trudniej było je poukładać. - Piękne miejsce. Ale żeby dobrze zwiedzić i Oslo, i dzikie skamdywaskie fiordy potrzeba pieszych wędrówek i to sporo. Tylko na północy, zima, noc jest dosyć długa - dorzucił to tak, jakby bez jej wiedzy, a co dopiero zgody, planował wybrać się ta, z nią. I już brał poprawkę na swoją magiczną przypadłość. Na pełnię nie istniało przecież lekarstwo. Nie dało się wyłączyć księżyca, nie było to też wyleczalne. Zawsze musiał o tym pamiętać. - Touché - odparł ze śmiechem. Przecież gdyby nie starał się jej zaimponować, to nie wybrałby restauracji. Zwłaszcza takiej. Przekazałby jej ten notes w parku, podrzucił do Archiwum. Ale nie. Chciał zabrać ją ma te kolację, porozmawiać, pośmiać się, poznać. Nabrać perspektyw na kolejne spotkania. I zweryfikować ich potencjalna zasadność. Musiał sprawdzić na własnej skórze, czy ta fascynacja była napędzana tylko przez pełnię, czy było coś poza nią. Z pewnością coś było. Patrzył na nią tymi ciemnymi oczami z tym szatańskim błyskiem w oku - tylko zalążkami tego pożaru, który targał nim wcześniej. Cóż, teraz z całą pewnością by się na nią nie rzucił. A wtedy... tamtej nocy było blisko. Mógł roześmiać się na te skargi Rady. Co mogliby mu zrobić? Niektórych rytuałów ochronnych nie dało się złamać inaczej niż krwią mistrza rytuału. Niewiele. Alemistnialy takie. - Francja - powiedział to prawie bez namysłu. - Chciałbym Ci ją pokazać. Każdy powinien chociaż raz ją zobaczyć. |
|
| Ophelia
| Temat: Re: The Royal Roast Pon Lip 15, 2024 9:47 pm | |
| Wiedza była zapominana, ginęła, ale powstawała i nowa - była czymś, co rozwijało się było odkrywane na nowo. Gdyby Ophelia poświęciła życie na świadome poszukiwanie jej, mogłaby zostać skrabnicą wiedzy jeszcze cenniejszą niż była teraz. Ale raczej niż na własne życzenie, preerowała komfort życia pod cudzym poleceniem, tak jak teraz pracując na życzenie Rady. - Piesze wędrówki... Dawno chyba takich nie odbywałam - stwierdziła z zawieszeniem. Wspomnienia o nich - chłód nocy i jakiś spokój. Cisza. W końcu nocą ludzie spali, nocą miało miejsce to na co nikt nie zwracał uwagi - noc posiadała nie tylko swoje brutalne oblicze, ale i piękno spokoju. Rzeźskie powietrze, chłód na skórze, szczególnie kiedy znajdywało się gdzieś daleko od miasta. Teraz... noc nie posiadała aż takiego ukojenia - nie, kiedy znajdywało się w mieście w okolicach weekendu. - Nie ma lekarstwa na pełnię i długie noce, ale można planować podróż odpowiednio z kalendarzem - stwierdziła naturalnie, jakby właśnie mieli się tym zająć - planowaniem wspólnej podróży gdzieś na północ Norwegii. Brać pod uwagę każdy element podróży, każdą przypadłość. - Nawet jeśli trzeba by było wracać na pełnię do Birmingham. W końcu będziesz spokojniejszy w swoim domu? - powiedziała pytaniem, podnosząc na niego wzrok choć tylko na moment, jakby sama nie była pewna czy nie przekraczała jakiej granicy. W końcu... planowali coś? Nie tylko kolejne spotkanie, ale całą podróż? Nawet nie zastanawiała się nad potencjalną reakcją. Może mogłaby znleźć powód? Pretekst? Wymówkę? Poszukać informacji - odnaleźć wskazówki po moc, która mogłaby znajdywać się gdzieś na północy Skandynawii. - Magia runiczna w końcu ma tam swoje korzenie... - dodała, choć trudno było ocenić czy przekonywała samą siebie, a może odganiała natrętną myśl o tym, że miała obowiązki w archiwum. Ale czy gdyby poprosiła o kilka dni, może o tydzień lub dwa na poświęcenie na poszukiwaniu informacji... czy to było za dużo? Zbyt śmiały plan, prośba? Uśmiechnęła się łagodnie na jego śmiech. Mogła zadać pytanie, które bardziej ją gnębiło - które przypominało, że przecież nie mogła być jedyną, która doświadczyła podobnego traktowania. A jednak wybierała po raz kolejny zawierzyć. Tak jak zawierzyła w nocy, że mogła być bezpieczna - tak jak zawierzyła, że peonia była dla niej. Tak jak zawierzyła, że zaproszenie do restauracji było rzeczywistym zaproszeniem na kolację. - Loty są tanie. Nawet samochód mógłby opcją. Choć może powinnam nabrać nieco wprawy, żeby móc się zmieniać podczas jazdy... - powiedziała, zupełnie jakby mówiła, że przyjmowała zaaproszenie. - W końcu wizyty przez weekend Europie są dość popularne? - dodała, jakby chcąc usprawiedliwić samą siebie - nie spoglądając na niego, wyczekując odpowiedzi. Miała wrażenie, że zupełnie się wygłupiła - ale Francja była blisko. Wydawała się być na wyciągnięcie dłoni. |
|
| Alex
| Temat: Re: The Royal Roast Pon Lip 15, 2024 10:13 pm | |
| - Dobrze byłoby nabrać zawczasu wprawy. W krytycznym momencie nie będę Cię nosił - oznajmił z rozbawieniem, z szelmowskim błyskiem w oku. I kłamliwie. Na pewno by niósł. Jak miałby sobie odmówić? Ten akt altruistyczny byłby szerym egoizmem podszyty. Ileż mogła ważyć taką porcelanowa laleczka, tyle co tchnienie wiatru? Niósłby ją niczym królową, tuż przy swoim sercu. Tak blisko, że na górskim szlaku trudniej byłoby być bliżej. Byłby spokojniejszy w domu - to by,o pewne. Bo dom był na odludziu, miał tam sporo przestrzeni i ciszę. Nic tam nie rozpraszało, nic nie prowokowało. O ile nie pojawiała się tak porcelanowa czarodziejka o tak słodkim i intensywnym zapachu, że nawet powietrze znaczyła swoją obecnością. - Teoretycznie tak, ale równie dobrze byłoby jakiekolwiek odosobnione miejsce. Jak pamiętasz, w czasie pełni bardzo łatwo... hm. Emocje są bardzo silne. Bardzo łatwo dać się ponieść. Drobna złość potrafiła wywołać prawdziwą furię, radość zmieniała się w euforię, pożądanie w czyste szaleństwo. Wolałby, by Opheli wówczas nie było obok. Zwłaszcza teraz. Zwłaszcza po tym jednym spotkaniu z powodu wymówki, gdy przekonał się, że ten jego wewnętrzny szał nie był powodowany tylko przez głupią satelitę. Ona po prostu tak działała. Działała tak na niego. Co rodziło kolejne pytanie, czy była bezpieczna w czasie kolejnej pełni? Bo co by wie stało, gdyby wpadła na kogoś innego? Kogoś, kto nie potrafiłby tak nad sobą panować? Czy delikatna i niewinna porcelanowa laleczka zostałaby roztrzaskana przez kogoś innego? - Tak, ma tam korzenie. Ale sądziłem, że nie potrzebujemy wymówek - przypomniał. Bo mogli polecieć do Oslo tylko dlatego, że chcieli. Nie po to, by pracować, by znaleźć jej zaginiony na drugim końcu świata notatnik. Po to, by spędzić tam czas. Loty są tanie. Zaśmiał się najpierw i pokręcił głową. - Moja miła - zaczął. Tak poufale, chociaż nawet nie wiedział, czy powinien. Czy, ial do tego prawo. - Gdyby po tylu latach życia nie byłoby mnie stać na biznes klasę, to powinien ha kolanach iść do Watykanu i oddać się w ręce samego papieża. - Na Boga, miał jakieś... ile lat? Siedemset? Osiemset? Nie potrafił policzyć. Był już stary, gdy wynaleziono silnik parowy. Był już stary, gdy Kolumb dopłynął do Nowego Świata, do Ameryki. - Raczej tak. Musiałbym sprawdzić swój kalendarz, jak wypadają mi dyżury w szpitalu. Mam też sporo zaległego urlopu. Czy naprawdę właśnie planowali tak pi prostu wypad do Europy? Nad kremem z dyni? |
|
| Sponsored content
| Temat: Re: The Royal Roast | |
| |
|
| |
| |
|