Domingo zesztywniał na widok znajomej postaci. Pan Joseph. Domingo widział go tylko raz w życiu, ale nigdy tego nie zapomniał. Mężczyzna był tak stary, że nie był nawet
homo sapiens, co odpowiadało w pewnym sensie na pytanie, jak pradawna jest rasa wampirów. Odpowiedź brzmiała, że w chuj pradawna.
Odebrał "zgubę" od krwiopijcy i zbladł momentalnie. To był nóż Cece. Czy było z nią wszystko w porządku...? Skąd, do jasnej cholery, Aireen miała jej nóż?! Odruchowo sięgnął do kieszeni, żeby wyjąć telefon, ale zaraz przypomniał sobie, że przecież nie było tu zasięgu. Martwił się jak jasna cholera. Czy ona w ogóle była jeszcze w zamku? Jeśli tak, to... czy była bezpieczna? Czy nie tkwiła w jakimś więzieniu Conventusu?
Domingo nie wiedział. Widać było po jego minie, że ani mu w głowie biblioteka, ani bal, ani jedzenie, ani w ogóle cokolwiek innego.
– Dziękuję, proszę pana – odpowiedział tylko bardzo grzecznie, chowając nóż do kieszeni. Poszuka Cece w Zamku, a jeśli jej nie znajdzie, to na Ziemi będzie się do niej dobijał. Zerknął na swojego towarzysza.
– Chodź, nie ma co tu się pałętać – powiedział do niego pospiesznie i pociągnął go we wskazanym przez wampira kierunku. Równie dobrze mógł zacząć szukanie Cecilii od biblioteki.
[z/t x2 -> Brożek, dopisz
tutaj i będziemy kończyć]