G O D N O Ś Ć: Rose O'Brien
R A S A: Człowiek
U R O D Z I N Y: 10.11.1992 (Northfield)
P R A C A: Daję i odbieram, szukam i znajduję w
Hangover Mole
W Y G L Ą DRose mierzy metr i siedemdziesiąt centymetrów wysokości, waży natomiast niewiele, zupełnie tak, jakby żywiła się zaledwie dwoma grzankami dziennie. Jeszcze chwila i kaczki zaczną rzucać w nią okruszkami. Biorąc pod uwagę powyższe, należy stwierdzić, że spełnia wszelkie przesłanki do określenia jej jako rachitycznego ektomorfika o filigranowej figurze: łabędzia szyja, nieprzesadnie zaznaczona talia, zaokrąglone i proporcjonalne biodra o szerokości zbliżonej do ramion, porównywalne w obwodzie uda i łydki, długie, smukłe nogi oraz spadziste stopy z wysokim łukiem. Jeśli zaś chodzi o dłonie… Są chuderlawe, do cna pokryte zbliznowaceniami. Pewnie zostaną na zawsze, choć lekarz twierdził, że z czasem zbledną. Musiała być rasowym świrem, mówiąc, że nie chce, by tak się stało, bo to jak zapomnieć jak się wtedy czuła. Nieważne, iż bolało jak diabli.
Twarz jej kształtem przypomina owal o ziemistej barwie — jest dłuższa niż szersza o średnio-szerokim i zwężającym się w górę czole z nasuniętymi nań poszarzałymi pasmami. Notabene komplementującymi długie, zwykle spięte, czarne włosy. Podbródek ma zawsze delikatnie wysunięty w przód. Bynajmniej z przytłaczającego poczucia wyższości.
A oczy? Ah. To onyksowe zasłony z kruczoczarnymi, gęstymi frędzlami, które ukrywają jej duszę przeróżnymi maskami. Oczy, które wydają się dumać z ponurą beznadzieją, które potrafią ciskać iskry podobne krzesiwu; niekiedy oddawać klimat zimy w najdalszych zakątkach świata, a innym znów razem ciepłych letnich wieczorów.
Nie jest jednak ładna. Nie dlatego, że jej lico przypomina paletę, na której dawni mistrzowie malarstwa mieszali farby. Nie jest ładna, ponieważ urodziła się nieładna, przeciętna, niewyróżniająca się — można rzec. Dzięki temu wyrobiła w sobie silną wolę, wychodząc z założenia, że skoro nie ma urody, to przynajmniej powinna być godna szacunku. Choćby tylko swojego. Piękno przemija, trudno na nim budować szacunek.
C H A R A K T E RCharakter O'Brien jest pełen kontrastów i sprzeczności. Nie sposób nie dostrzec złożonej natury i wewnętrznej walki, ale to właśnie te okoliczności nadają barw jej istnieniu.
Pułapka samotności wybudziła w Rose poczucie odrzucenia, które zmusza ją do żarliwego poszukiwania powierzchownych relacji. Co prawda, czerpie szczerą satysfakcję ze stopniowego wnikania w cudze myśli, marzenia i uczucia i mogłoby się wydawać, że przez to łatwo nawiązuje przyjaźnie – i do pewnego stopnia tak jest – nie znaczy to jednak, że ma, choćby maluczkie, zaufanie względem innych ludzi. Nie.
To, mimo wszystko, mistrzyni rozmowy, wypowiada się z łatwością i wdziękiem. Nie ma tematu, którego nie potrafiłaby poruszyć, nie ma historii, której nie potrafiłaby opowiedzieć w interesujący i pełen pasji sposób. Nie brakuje jej też poczucia humoru. Jej dowcipy i niefrasobliwość w używaniu ironii potrafią rozświetlić nawet najbardziej posępne osoby. Jednakże, za tą fasadą radości i charyzmy, kryje się coś jeszcze.
Wewnętrzna siła kobiety przejawia się w postawie i działaniach. Niezależnie od przeciwności, które napotyka na swojej drodze, nie traci nadziei i walczy o przetrwanie z maniakalnym uporem. Ta determinacja jest jak wieczna iskra, która płonie w sercu. Nie brak jej śmiałości i odwagi, zwykle są one napędzane chęcią zaimponowania tym, których uznaje za autorytet, przez to niebezpiecznie balansuje na granicy braku pokory czy zdrowego rozsądku. Jeśli znajdzie coś, czym rozbudzi wyobraźnię, angażujistnieniem o silnej woli i nieskończonych pokładach determinacji, równocześnie ciążą na niej demony przeszłości, traumy, których nie jest w stanie ukryć za żadnym ze swoich pięciu tysięcy wyświechtanych i fałszywych uśmiechów. Wydarzenia, jakich była świadkiem, wpłynęły nie tylko na jej ciało, ale również psychikę, pozostawiając tak widoczne, jak i ukryte rany. Nieczęsto pozwala sobie na chwilę refleksji. Ale jeśli się na to zdecyduje, można dostrzec w spojrzeniu głębsze przemyślenia i ukryte smutki.
Uzależnienie sprawia, że często traci kontrolę i wpada w spiralę samozniszczenia. Nosi w sobie bowiem ogromne ilości gniewu i frustracji, zwykle ukryte za uśmiechem, który wydaje się traktować jako odpowiedź na wszystkie irracjonalne zachowania, jakie przejawia. Z każdym uniesionym kącikiem ust i wymuszonym śmiechem, stara się przekonać samą siebie, że jest szczęśliwa i spełniona.
Najczęściej udaje jej się zapomnieć o wewnętrznej burzy. Wkracza wtedy w świat pełen kolorów, gdzie nie ma miejsca na smutek i bezsilność. Stan ten mija relatywnie szybko, ustępując miejsca wewnętrznemu cierpieniu. Bywa, że eksploduje – nagle i nieprzewidywalnie, zacznie pluć wściekłością jak wulkan gotujący się pod powierzchnią. Nikt, w tym i ona sama, nie wie, co wywołuje tę reakcję. Mogą to być drobne wydarzenia, niepozorne słowa czy najmniejsza rzecz, która dopełni szali goryczy, zwykle wykrzykuje płomienne słowa, które plenią się bezwzględnie, nie wybaczając niczemu i nikomu. Zawsze, i nie ma od od tej reguły wyjątku, kiedy się uspokoi, odczuwa głęboki wstyd i żal. Spojrzenia, pełne zdziwienia i niezrozumienia, tylko pogłębiają to uczucie. Twierdzi, że jest niegodna miłości. Męczy ją myśl, że jest wadliwa, że nie potrafi być taka, jak inni. Jest więźniem własnych emocji, kajdan, z których nie może się uwolnić.
H I S T O R I AJestem pogrążona we mgle. Mój umysł jest otumaniony przez substancje, które mi podał. Narkotyczny stan trzyma mnie w swych ramionach, oddzielając od otaczającego świata. Leżę jak zwierzę, zwykłe bydło, niemal pozbawiona zdolności reakcji. Nie mogę zamknąć powiek. Nieprzespane godziny są koszmarem wariacji przeszłych wydarzeń, nieodgadnionych tajemnic i wyrzutów sumienia.
Nagle czuję zmianę w atmosferze.
Powietrze wokół staje się gęstsze, a ciepło przeobraża w gorącą falę. Szum łamanych stropów przenika mury. Tańczące języki płomieni wdzierają się do pokoju: plują czarnym dymem, unoszą się ku górze. Ogień pochłania każdy kawałek drewna i tapety, a czerwone światło maluje groteskowe obrazy na ścianach.
Pali się wszystko to, co kiedyś było naszym… Domem? Widzę, jak topnieją ściany, jak meble i zabawki stają się ofiarami złośliwego wytworu matki natury. Drżę, starając się utrzymać równowagę. Moje mięśnie słabną, a kości trzeszczą z bólu. Każdy oddech jest trudny. Duszę się dymem.
Umrę?***
Gdy otwieram oczy, przeszywa mnie ostry promień światła.
W powietrzu unosi się zapach spalenizny wymieszany z metalicznym posmakiem popiołu. Jestem nasycona zapachem dymu, jakby płomienie, które mnie pochłonęły, wciąż unosiły się wokół. Dookoła rozwijają się sceny chaotycznej przestrzeni miejskiej — zgniłe plakaty na murach, pęknięte chodniki, zapomniane zaułki. Ulice są pełne ludzi, którzy w pośpiechu przechodzą obok siebie, tworząc wirujący taniec zatłoczonego miasta.
Kiedy wstaję, pod stopami czuję twardą, nierówną nawierzchnię. Kamienie i żwir wkręcają się w obolałe stopy, przypominając o krwawiących ranach. Obraz rozpaczy. Każdy krok jest jak klątwa przypominająca o tym, co mnie spotkało.
Moje dłonie, niegdyś delikatne i pozbawione skaz, są pokryte strupami i częściowo owinięte w zniszczony materiał. Wydają się oddzielone od reszty ciała, niezdolne do normalnego funkcjonowania. Każdy dotyk jest niczym ukłucie ostrym narzędziem. Muszę powstrzymać napływające do oczu łzy.
Gdy patrzę na poparzone ręce, w głowie narastają obrazy przeszłości – płomienie, żar oplatający moje ciało, chaos i strach.
Wśród tłumu widzę bezkształtne twarze. Mijają mnie bez zainteresowania. Błądzę wśród obcych, starając się odnaleźć jakąś znajomą sylwetkę. Szukam oczu, które odzwierciedlają wspomnienia, ust, które wypowiadają moje imię. Z każdym krokiem i spojrzeniem, czuję, jak w sercu narasta rozpacz.
Znajduję się w świecie, którego zasad i norm nie znam. Teraz jestem jednak wolna, ale wolność ta stała się udręką. Jestem nikim i nikogo też nie mam. Wszystko, co kiedyś znałam, zdaje się nie istnieć. W każdym przechodzącym obok mnie człowieku widzę potencjalne zakończenie samotnego losu. Nawet wtedy, gdy omijają mnie z wyraźną odrazą.
Jestem niewidzialna? Moje istnienie przeminęło? W duszy tli się iskra nadziei, ale wiem, że z każdym dniem słabnie.
Mijają tygodnie.
Może miesiące.
Straciłam rachubę.
Ogarnia mnie obsesja, a potrzeba zaspokojenia głodu rośnie coraz bardziej. Nieustannie przeszukuję każdy kąt i zaułek w poszukiwaniu choćby śladu tych przeklętych substancji. Wszystkie komórki ciała krzyczą z gniewu, żądają kolejnej dawki. Toczę wewnętrzne walki i potyczki, zupełnie tak, jakby demony uwolniły się z czeluści piekła i założyły gniazdo w mym wnętrzu.
Jego lico tkwi w mojej pamięci. Chciałabym, aby żal, który wypełnia mi umysł, przeniknął przez fasady jego sumienia i przypomniał mu o krzywdzie, jaką wyrządził. Chciałabym, aby jego sen był pełen koszmarów, aby każdy dzień przynosił ból i cierpienie.
Dostrzegam postać kobiety, która lustruje mnie z zainteresowaniem. Jej oczy są pełne zimnej determinacji. Bez słowa, ale w wymowny sposób, wskazuje mi wąską alejkę prowadzącą w głąb miasta. Podążam za nią, kroczę przez wąskie przejścia między budynkami, gdzie światło ledwo przenika przez zmętniałe szyby.
To iluzja, wytwór zdeprawowanej uzależnieniem wyobraźni?
Nie wiem.
Kiedy docieram do miejsca, dostrzegam grupę otaczającą przewodniczkę. Ich oblicza emanują grozą i potęgą. Nieznajoma, która mnie zwabiła, odzywa się półszeptem, przekazując jakieś instrukcje zbiorowisku. Jej głos jest cichy, ale pełen autorytetu.
Oto jestem.
Owca otoczona watahą wilków.
Jeden z mężczyzn zbliża się do mnie z chłodnym uśmiechem. W jego spojrzeniu dostrzegam nie tylko żądzę władzy, ale także nieskończone pokłady zła. Powoli wyciąga naczynie pełne znajomego prochu. Prezentuje je przed moimi bursztynowymi oczami, a następnie kładzie na wyciągnięte błagalnie dłonie. Oczy migoczą mi nadzieją, a w ustach zbiera się ślina.
W tej samej chwili, z zaciętością i szybkością dzikiego zwierzęcia, gwałtownie wyrywa podarek z uścisku, który zdołałam złożyć. Odchodzi, zatrzymując się dopiero przy ciemnowłosej kobiecie.
Ich oczy krzyżują się, a ona, choć opanowana, wygląda na niezadowoloną z tego, co właśnie się wydarzyło. Szeptem wymieniają kilka słów, ale nie jestem w stanie zrozumieć, o czym rozmawiają. Gestami i spojrzeniami wydają się coś negocjować, jakby w niesłyszalnym dialogu oceniali moją przydatność.
Stojąc przed nimi, zrozumiałam, że przewodniczka ma władzę nad moim losem. W tym momencie jestem w stanie oddać jej wszystko; swoją duszę i umysł. Złapała na smycz psa gotowego posłusznie szczekać i merdać ogonem na polecenie.
***
Zamykam oczy i wypływam w głąb przeszłości. Monstrualna fala wspomnień unosi się nad moją głową niczym gigantyczna bestia. Czuję, jak mnie otacza. Topię się w jej mrocznych tajemnicach.
Całe moje ciało pulsuje w uniesieniu, jakoby wypełnione tysiącem iskrzących się gwiazd. Myśli płyną podobne strumieniom. To taniec na krawędzi szaleństwa i ekstazy, gdzie granica między fantazją a rzeczywistością jest niejasna i nietrwała. Wszystko zlewa się w jedność — dźwięki, zapachy, emocje. Czy mogę wierzyć w to, co widzę? Czy to są prawdziwe wspomnienia, czy może jedynie iluzje?
Bicie mojego serce nabiera tempa w rytm dźwięków, które rozbrzmiewają w powietrzu. Każda nuta, która wychodzi spod wprawnych rąk mężczyzny, jest jak promyk słońca, przenikający przez okno duszy. Melodia rozgrzewa wszystkie zakamarki umysłu. Znalazłam się w wirze ożywionych wspomnień. Cofam się w czasie. Sceny z przeszłości, maleńkie fragmenty puzzli, które łączą się w całość.
Ktoś trzyma mnie za nadgarstek. Palce obcej osoby wbijają się coraz mocniej. Jestem zakleszczona w uścisku, bezradna i zdezorientowana.
W spojrzeniu, które wymieniamy, czuję falujące emocje — strach, ale też ogromną troskę. Czy to człowiek, który chce mnie zranić? Czy może jest po mojej stronie, gotowy, by mi pomóc? Ta chwila jest jak moment zastygnięty w czasie, wypełniony sprzecznymi znakami.
Nie wiem.
Krzyki przeszywają przestrzeń wokół nas. To nie są dźwięki przypadkowych przechodniów czy osób w potrzebie. Choć nie jestem w stanie dostrzec twarzy, w ich tonie wyczuwam złość i agresję. Odgłosy kroków przybierają na intensywności. Zbliżają się. Słyszę ciężkie oddechy. Wszystko staje się chaotyczne.
Światło księżyca oświetla naszą drogę.
Przyśpiesza, a ja desperacko próbuję za nim nadążyć. Poruszam się z maksymalną prędkością, ale jestem bezsilna wobec energii i determinacji nieznajomego. Moje płuca płoną od wysiłku. Wiem, że jesteśmy niebezpieczeństwie, że musimy uciekać przed czymś strasznym, ale dlaczego? Napełnia mnie instynktowna wola przetrwania, wewnętrzne ostrzeżenie, które każe biec. Moje dłonie trzęsą się, próbując utrzymać kontakt z jego palcami. To jedyna linia łącząca nas w tej desperackiej ucieczce.
Chwila…
Spoglądam na niego, próbuję czytać w spojrzeniu, w ruchach, w wyrazie twarzy. Zaczynam mieć wątpliwości. Czy moja wyobraźnia stara się uzupełnić puste miejsce w życiorysie?
Obraz spowalnia, nagle rozpada się w drobne kawałki.
***
Otwieram oczy i gwałtownie unoszę ciało. Rozbieganym wzrokiem lawiruję po pomieszczeniu. Dostrzegam muzyka i jego nieruchome palce.
Zastygam, napięta niczym cięciwa łuku.
Chcę złapać oddech, ale powietrze zdaje się unikać moich płuc. Szarpie mną panika, a każda próba wdechu przynosi jeszcze większą duchotę. Ostatkiem sił wbijam paznokcie w skórę oplatającą me lico.
Chcę, aby jego dłonie znów ożyły. Próbuję przekazać swoją prośbę bez słów. Chcę, by kontynuował melodię, by dźwięki przenikały przez moje ciało, przez moje istnienie. Chcę, by były moim przewodnikiem. Chcę, by nuty otworzyły drzwi do przeszłości, by odkryć to, co ukryte.
Patrzy swoimi intensywnie penetrującymi oczami, analizuje błagalne, łzawe spojrzenie i wystawione na próbę ciało.
Kontynuuje.
Jego utwór to klucz, który otwiera skrytki pamięci. Wspomnienia pulsują w rytm, układają w większy obraz. Nieświadomie unoszę ręce, próbuję złapać ulatujące fragmenty rozdartego płótna. Czas i przestrzeń tracą swoje znaczenie. Już nie jestem tu i teraz.
Przemieszczam się w przeszłość, do momentów, które utraciłam. Jestem jednocześnie obserwatorem i uczestnikiem wydarzeń.
***
Wokół unosi się powiew wilgotnego powietrza, pełne zapachu ziemi i roślin. Droga wiedzie przez strome zbocza, sprawiając, że wszystko staje się jeszcze trudniejsze. Krzyki milkną, panuje absolutna cisza. Moje serce bije szybko, a strach dławi myśli.
Zatrzymujemy się.
Mężczyzna obraca się wokół, bacznie obserwując otoczenie. Patrzy w dół ścieżki, skąd przybyliśmy, a potem w kierunku, z którego nadchodzi zagrożenie. Czyta w ruchu wiatru, słucha odgłosów natury. Słyszę trzaski gałęzi. Skupiam się na tym dźwięku. Czuję, jak adrenalinowa fala wstępuje w moje ciało, przygotowując je do ucieczki. Obcy, choć nie widzi przeciwnika, jest gotowy na to, co nadchodzi. Jego spojrzenie staje się stanowcze, a ruchy pełne zdecydowania. W ułamku sekundy, przyciąga mnie do siebie. Czemu, mimo tego wszystkiego, ma spokojny i delikatny wyraz twarzy?
Nie rozumiem.
Umysł zalewa lawina pytań niezdolnych do ucieczki z mych ust.
Coś mówi. Wciska w dłonie przedmiot.
Nie rozumiem…
Spojrzenie mężczyzny podąża za mną, gdy odchodzę. Jego uśmiech, chociaż smutny, jest pełen nadziei. Czuję, jak otula mnie ciepło, jak jego siła daje siłę i mi. Słyszę finalne słowa.
Jestem świadkiem heroizmu. W działaniu obcego jest coś pięknego i nieodwracalnego. To ostatnia ofiara, jaką jest w stanie dla mnie złożyć.
Wrzask rozpaczy wydobywa się z mego gardła, rozbrzmiewa w przestrzeni jak desperacka modlitwa o powrót tego, co zostało utracone. Jego obecność jest już tylko wspomnieniem, nic nieznaczącym obrazem.
Jestem sama.
Płaczę, nie potrafiąc zapanować nad falą żalu, która mnie ogarnia. Moje serce kwili za nim, za tą utraconą więzią, której nie mogę dotknąć ani zdefiniować. Choć nie znam jego imienia i historii, odczuwam wewnętrzną potrzebę ocalenia tej ewokacji. Ta strata staje się częścią mojego jestestwa, utyka we mnie kawałek zagadki, której nie potrafię rozwiązać.
Otwieram oczy.
Pomieszczenie jest puste.
C I E K A W O S T K IŚwinka morska nie jest ani świną, ani rybą:Pomimo nazwy, świnka morska to gryzoń z rodziny kawii. W rzeczywistości nie mają nic wspólnego ani ze świniami, ani z rybami. Ich nazwa pochodzi od charakterystycznego dźwięku, który wydają, przypominającego oink-oink.
Koala śpi więcej niż 20 godzin dziennie:Koale są znane z tego, że spędzają większość czasu na drzewach, jedząc liście eukaliptusa. Jednak zaskakującym faktem jest to, że koale śpią około 18-22 godzin dziennie, co sprawia, że są jednymi z najbardziej śpiących ssaków na świecie.
Pingwiny nie tylko tańczą, ale także śpiewają:Pingwiny królewskie słyną z charakterystycznego tańca, który wykonują w parach. Co mniej znane, niektóre gatunki pingwinów także śpiewają. Każdy gatunek ma swój unikalny dźwięk, co pomaga im komunikować się ze sobą w głośnych koloniach.
A tak serio... Lubi Jazz, tani alkohol i zapach świeżego prania.